czwartek, 29 sierpnia 2013

jadą!


Dziadki jadą do nas!!! :)) hurraaaaa!
Babcia donosi, że się z Wielkopolski do nas jutro zbierają, że dziadek zapracowuje się do 3:00 w nocy (a właściwie to może już nad ranem?) na polu, bo JADĄ! 
Stęsknili się, wiedzą, że inaczej to się łącznie ze 3 miesiące widzieć nie będziemy, Hanka przez telefon i Skypa dzielnie ich motywuje swoim urokiem do ogromnej za nią tęsknoty, więc JADĄ!


A Hania też tęskni, nosi mi telefon i mówi "baba" dając do zrozumienia, że mam dzwonić. Jak zadzwonię, tudzież zadzwoni "baba", to Hanka życzy sobie: "dziadzia" i kiedy życzenie się spełni uśmiech na twarzy jak malowany!
A co! Bo dziecko wie, kiedy jest kochane i kiedy się za nim tęskni i wie, że względy to ona w Wielkopolsce ma niesłychane, że będzie całowantus, przytulantus i wygłupiantus nie z tej ziemi - taki, że później matka do ładu przez tydzień z rozhasanym dzieckiem nie dojdzie ;)
A matka plany ma zacne na ten weekend - mianowicie - RODZIĆ, RODZIĆ, RODZIĆ! Sytuacja idealna: w mieszkaniu dziadki, dzwonić po nikogo nie trzeba, babcia będzie w siódmym niebie, że w końcu se sam na sam z wnuczką pobędą (zła matka, a córka babci nie chce wnuczki pożyczyć mimo zachęceń), tata będzie mógł pojechać ze spokojem do szpitala... A z resztą - mama już nie może! Już mówi dość tego dźwigania - chcę rodzić choćby dziś, choćby teraz, za 5 minut, a najlepiej w 5 minut (no dobra nie jestem hardcorem - chodzi o 5 minut od zajechania do szpitala ;p).

Janek - koniec dobrego!
Czas się zmierzyć ze starszą siostrą i realiami bycia młodszym bratem!

Ps.: Jakieś skuteczne, babcine metody wywoływania porodu? (podpowiem, że nie działają na mnie mycie okien, podłóg po kolanach, wchodzenie po dwa stopnie na raz na 3 piętro, wszelkie masaże, nawet fizjoterapeuta co przy okazji naprawy kręgosłupa coś tam pomasował, że miałam niby móc rodzić, podnoszenie rąk i 10 kg - córki do góry i inne takie takie, co wypróbowane zostało w ciąży poprzedniej).


wtorek, 27 sierpnia 2013

podano do stołu


Hanka odkąd skończyła rok wydaje mi się zmieniać z dnia na dzień. Nie jest to już taka Hania, Haneczka, tulilili, tylko Hanka z charrrakterem - niejednokrotnie czarnym ;)
A co!
Potrafi się droczyć - a jakże!
Niby Ci coś daje, ale jak tylko rękę wyciągasz cofa się szybko z tym szelmowskim uśmiechem. 
Mówisz "usiądź, bo spadniesz" - siada... na pół sekundy... i wstaje z tym samym uśmiechem, pt.: "a ja i tak swoje zrobię."

Śniadanie.
Jajo na maśle.
Hanka zadowolona, wcina swoje danie, dopóki... 

... dopóki mama nie zaczyna robić swojej kanapki...
Kroję bułkę - Hanka chce bułkę! Dostała.

Obkładam bułkę wędliną - wskazujący palec niecierpiący sprzeciwu kieruje się na szynkę, kiedy druga rączka podsuwa jej kawałek pieczywa. Dostała.
No to pomodorek na bułeczkę - yyy yyyy yyyy (CHCĘ POMIDORAAAA!) Dostała.
Hmmm może by kolejna kanapka z miodem? - Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!! (Miodeeeeekkk). Dostała.
A jajecznica - no cóż. Przestała być atrakcyjna i siłą nie zmusisz do konsumpcji. 

A dziś mała Hania była z tatą w lesie. Tata pyta: "Haniu, dokąd teraz idziemy". Mała wskazała miejsce, tata patrzy - 2 grzybki :D Oczywiście nie omieszkała w nie cupnąć swą pupą ;) W każdym razie da się je jeszcze zjeść :p

A Jaś - niech on się lepiej szykuje do drogi, bo wczoraj mamie strzeliło w krzyżu przy zginaniu się, w związku z czym dziś przeżywała katusze u rehabilitanta, a tata musiał wziąć wolne, by umożliwić mi nicnierobienie... Już za ciężko...




sobota, 24 sierpnia 2013

kocha - nie kocha


Budowa wrze. Skutkuje to niestety tym, że tato Hani często wychodzi kiedy ona JESZCZE śpi i wraca kiedy ona JUŻ śpi. 
Mała wielce niezadowolona i stęskniona, przynosi buty i woła, że mam ją dostarczyć do taty. 

Mama wielce niezadowolona, bo choć problem budowy domu rozumie i sama chciałaby dość szybko zmienić lokum na większe, to gdyby plecy były bardziej okrągłe a brzuch łatwiej się przetaczało z boku na bok (tak, tak, nawet z przewróceniem się na drugą stronę w łóżku pod koniec ciąży jest problem), ze zmęczenia, by się kulała. 
Nastrój więc mam zmęczeniowo, a raczej już wycieńczeniowo - marudny. Chcąc sobie go poprawić pytam moje dziecię, które doskonale opanowało sztukę mówienia "tak" i "nie", znaczenie tych słów rozumie i odpowiednio ich używa (ta - chcę mniam mniam, nie - nie chcę do łóżeczka): 
- "Haniu, a czy Ty kochasz mamusię?" 
- "Ne" odpowiada dziecko beztrosko.
Pomyślałam - coś jej się pomyliło. Zapytam jeszcze raz.
- "Haniu, a może Ty jednak kochasz swoją mamę?"
- "Ne." Odpowiada mała nie przestając przenosić rzeczy z kąta w kąt.

Po trzeciej czy czwartej próbie, mówiąc "ne" przyszła jednak się przytulić, co zazwyczaj czyni, kiedy prosimy "pokaż jak kochasz mamę". 
Jedno pocieszenie sobie powtarzam, że ona pewnikiem jeszcze nie wie co znaczy kochać, ale nie ukrywam, że gdyby przypadkiem jednak zamiast "ne", powiedziała "ta" poprawiłaby mi nastrój. ;)


A chwaliłam się, że mój Jasio ma już 2850 g.? Będzie chłop jak dąb ;)


czwartek, 22 sierpnia 2013

Jaś wędrowniczek :)


Nasz mały Jaś szykuje się do drogi na ten świat. 
Dziś już myślałam, że może urodzi się nawet w moje urodziny ;)
Regularne, trwające kilka godzin skurcze - bolesne, choć nie aż tak... Różnie mówią o porodach :) Zdażają się wyjątki, że rodzą niemalże bez bóli ;)
W każdym razie ja - matka - ciężarówka z doświadczeniem, wiedziałam, że panikować nie wolno, bo i przepowiadające mogą tak wyglądać. 
I choć według książkowych wszelkich zasad powinnam wylądować w szpitalu, by zobaczyć co się dzieje, bo skucze przepowiadające nie powinny następować co 3 minuty i się nasilać, to ja dość jednak spokojnie czekałam. Czekałam i nawijałam cioci A. o porodach, ranach, położnych i lekarzach, a ona to dzielnie znosiła, opiekując się dwójką małych pociech na raz. Gdyby nie ona... pewnie bym bardziej panikowała, albo zwariowała z Hanią, która zamiast marudzić wzorem dni ostatnich, miała ewidentnie dobry humor mając ciocię A. i koleżankę J. przy sobie :)

Wracając - z Hanią w 37 t.c. było podobnie - regularne skurcze, niby wiele nie bolesne, ale jak zajechałam na izbę przyjęć i zrobili KTG to na porodówkę z marszu wysłali. Ale... rozeszło się po kościach a z patologii ciąży nie chcieli wypuścić. O nieeeeeeee! Nie dam się zamknąć póki nie będzie konieczności. Szybko musieliby mnie przenieść na inny oddział, bo bym zwariowała z tęsknoty za Hanią!

Tak więc czekałam, czekałam i... minęło. Ciekawe ile razy Jaś jeszcze mnie nastraszy.
W każdym razie jak minęło, tak od razu wzięłam się za dalsze prania i prasowania, przygotowywanie wyprawki i zaplecza kulinarnego dla Hanki kiedy mnie nie będzie ;)
Minus taki, że te skurcze, to znów w brzuchu niemalże wcale nie bolały.... ale plecy czuję do teraz obolałe i zmęczone....

Taaaa... chyba i tym razem nie uda mi się uniknąć bóli krzyżowych ...

wtorek, 20 sierpnia 2013

Houston, We've Got a Problem

Z jednej strony nieodparta duma, z drugiej... 
No bo tak to jest. Dopóki dziecię nam nie mówi, to można nie wiedzieć o co mu chodzi, tudzież bez większych wyrzutów sumienia udawać, że się nie wie. A tak...?
Ona mówi. Ja wiem, że ona mówi. Ja wiem, że wiem co ona mówi. Ona wie, że ja wiem co ona mówi... 
I ten wzrok - błagalno-rozkazujący.
No bo jak nie wiedzieć, że ona chce iść na spacer (często jeszcze w piżamie), kiedy mówi "bu", pokazuje na swój but, który przynosi do mnie i sadowić się chce z pupą, co bym jej ten "bu" założyła? A jak się tylko założy, bo się człowiek łudzi, że może dziecku się tak owe buty podobają, że po domu chce w nich chodzić, to ta krzyczy "dada" i pędem do drzwi...

A jak się buty zabierze i tłumaczy, że się butami nie bawi (wersja - udajemy, że nie rozumiemy, że chce iść na spacer) i schowa się te "bu" wysoko, np.: na kaloryfer, to Hanka na fotel, a z tamtąd już dosięga i buty ściąga, na nowo rozmowę zaczynając. Schować wyżej? Aż pisnęła, kiedy odnalazła, choć już nieosiągalne (póki co obuwie). Co prawda zaczyna próbować wdrapywać się i na wieszak, więc niedługo i ta "kryjówka" zostanie złamana. 

Chce jeść. Idzie do fotelika, wspina się na palce i mówi "mniam, mniam". No to ja ją do fotelika, daję jej żywność zdrową - a jakżeby inaczej - a ona, że "nie". Bo ona sobie życzy akurat mniej zdrowe, co na szafce dojrzała. Rodzic się nie ugina - twardy być próbuje - ale afera gwarantowana. 
Przedwczoraj Hanka - mistrz skojarzeń zaskoczyła swoją mamę, która dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że dziecko ma inteligentne, a sama nie nadąża. Jedziemy autem. Przepuszczamy tramwaj, a Hanka woła ciocię Klaudię (niestety nie jestem w stanie jej wymowy tego imienia zapisać fonetycznie, bo choć z nóg zwala, dla dorosłego nie do powtórzenia) i "papa" robi. Mama dziecko niemalże wyśmiała, że niby CIOCIA W TYM TRAMWAJU?! Później skojarzyłam, że tramwaj do pociągu podobny, a przecież ponad tydzień temu ową ciocię do pociągu wsadzałyśmy i papa robiłyśmy. 

Budzi się rano, mówię - choć, przebierzemy pieluszkę - a ona na to: "kitka", no bo przecież zawsze po przebraniu pieluchy jeszcze kitkę na łepetynie plączemy, co by grzywa do oczu nie wchodziła - umie dziecko o siebie zadbać. 
Taaaaa - gaduła rośnie. Niedługo przestanie mieć sens uzupełnianie słownika hanko-polskiego, który i tak ma duże braki, bo dziecko z jednego słowa na tydzień przeszło w  powtarzanie kilku nowych w jeden dzień. A że mama wszystkiego spamiętać nie może....



Jaś. U Jasia wszystko dobrze. Rośnie i się rozpycha - boleśnie się rozpycha. Jutro USG - zobaczymy ile dziecię waży. Wyprawka schnie i się pakuje, brakuje w sumie małych pieluszek i materaca do kołyski. 36 tydzień ciąży to nie przelewki! :)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

człapu człap

Ostatnio doszłam do tego, że teraz tytuł naszego bloga nabrał nowego - pełniejszego znaczenia, odkąd przynajmniej jedno z moich dzieci nogami w pionie tupać potrafi :D
I zaraz wyjdzie na to, że córka moja ładniej i zgrabniej chodzi niż jej rodzicielka, która ostatnimi czasy zmieniła się w człapakusa pospolitego, który niejednokrotnie szura i powłóczy nogami. No cóż - kryzysowy miesiąc czas zacząć (może Jasiek się zlituje i nie będzie całego miesiąca? oby nie był tak łaskawy jak Hania, która przedłużyła okres ciąży do maksimum).

No ale nie o tym nie o tym. Pilnować się muszę, bo ostatnio tylko bym narzekała, a hormony zaczęły szaleć na dobre co poskutkowało niekontrolowanym, publicznym wybuchem płaczu - ale ciiii ;)

Bo ja o tym tupocie małych stóp pisać chciałam, który po mieszkaniu się rozlega, a który tempo z dnia na dzień zwiększa. Dziś te stópki kochane 13 miesięcy skończyły! :) Zdjęć comiesięcznych już nie ma, bo gdybym miała do 18 r.ż. zdjęcia dzieciom robić to by mi później ścian w domu zabrakło, żeby tę galerię wywiesić ;p

Ostatnio zaczęliśmy spacery z prawdziwego zdarzenia. Co prawda ja - matka polka, po takiej wyprawie ledwo się już ruszam, ale żal mi tracić ostatnich chwil sam na sam z moją córką i czasem wyciągam ją na zwiedzanie osiedla ;) A jak może niektórzy pamiętają, osiedle jak na Gdańsk mamy specyficzne, bo i ciągnik tu zobaczysz i kombajn, i kogut rano obwieści wschód słońca i łąka za płotem. Tak więc jest co zwiedzać. Poszłam raz więc w trawę z córką moją, a jej się to całkiem spodobało. Spacer fajny, męczący, ale dostarczający mnóstwo endorfin. Tylko jedno stworzenie ucierpiało - pani biedronka, która na naszej drodze się znalazła. I mimo, że mama starała się delkikatnie córce owo zwierze pokazywać, to entuzjazm Hanki przyćmił na chwilę jej delikatność i tak chciała utulić w paluszkach tę biedroneczkę małą, że jej się jedno skrzydełko uszkodziło  :( No ale cóż - w nauce trzeba ponosić ofiary. Przed podobnym losem uchroniłam zaś pewnego robala. Hanka do tego stopnia upodobała sobie spotkania z przyrodą pierwszego stopnia, że i czarnego brzydala na rączki chciała.
No i kamienie - wrodzona pasja chyba wszystkich dzieci! Dziś ze spaceru targała takiego wielkiego kamlota, na widodk którego z radości aż krzyknęła. I wszystko byłoby dobrze, gdyby każdej takiej zdobyczy po tym jak już poniesie grzecznie dziesiątki metrów nie próbowała skosztować, kiedy tylko matka choć na moment oczy odwróci. Bleee.












piątek, 16 sierpnia 2013

kreatywnie


Po już dość dawnych pierwszych, nawet udanych, próbach zafascynowania córki czymś bardziej kreatywnym niż wyciągnięcie zabawki z kosza i poobracaniu jej w prawo i lewo stwierdziłam, że czas zintensyfikować swoje starania. 
Ponownie w ruch poszły kredki, a doszły farby i plastelina.

Zasoby (póki co) mamy dość skromne, ale plany wielkie :)
Z kredkami, do których już dawno sięgnęłam, a na widok których Hania woła "kóko, kóko", bo od rysowania kółek zaczynałyśmy, było tak, że po prostu wyszperałam w moim magicznym kartonie kredki, które kiedyś dostałam od kolegów i koleżanek w pracy
w ramach żartobliwego prezentu urodzinowego (bo że niby ja często w paint coś rysowałam? ;p). Prędzej, ambitnie (czytaj bezmyślnie), sięgnęłam do zwykłych pisadeł, jednak szybko się zorientowałam, że około 10 - miesięczne dziecko nieźle się irytuje, kiedy nie może na tyle utrzymać ołówka by to rysik dotykał kartki
a nie otoczka. Z kredkami świecowymi jest o tyle lepiej, że rysują przodem tyłem, a jak się człowiekowi zachce to i bokiem da radę ;) Minus taki, że łatwo się łamią ;) W planach za to mamy wyglądające zachęcająco i zbierające same pozytywne opinie kredki w kształcie kamieni, które w taki sposób są wyprofilowane, że nie można ich chwycić inaczej niż poprawnie. Kredki te rzekomo wspierają małą motorykę dłoni. Wypróbujemy! Dodatkowy plus ich taki, że dziecko się nie "otruje", kiedy przyjdzie mu do głowy spróbować, gdyż kredki wykonane są z SOI :) Dla zainteresowanych kredki zwą się Crayon Rocks :D
Po głowie chodziły mi też farby. I choć zamiary miałam takie,
by zrobić farby z naturalnych składników dostępnych w wielu gospodarstwach domowych, a więc także jadalnych, póki co kupiłam za 10 zł farby do malowania palcami w Biedronce. Przyznać muszę, że Hania zainteresowana była głównie wydłubywaniem farby z opakowania - ale cóż - i to na pewno coś jej "dało" w sensie rozwojowego poznawania świata. :)
Pomazałyśmy to i owo, a później szorowałyśmy siebie i owo dłuuuugooo, oj dłuuugo - ale warto było :)





No i plastelina - nasze dzisiejsze zajęcie na coraz cieplejsze południe. Ile Mała miała frajdy! Kulałyśmy kawałki kolorowego tworzywa, sklejałyśmy dwa kolory, kręciłyśmy ślimaki, przekładałyśmy kulki. Ile przy okazji takich zabaw Hania chwyta nowych słów! Owszem, była i próba konsumpcji, skutecznie przez mamę opanowana. Zabawa na tyle ciekawa, że Mała sama pokazywała, że chce do niej wrócić po chwili przerwy. Jednak jeśli mam już komuś doradzać, to doradzam coś w stylu PlayDoh, które jest znacznie bardziej miękkie i plastyczne. Małe rączki mają za mało siły, by ugniatać plastelinę szkolną.
Ale wszystko w swoim czasie :)





środa, 14 sierpnia 2013

taty dzień


Było już o przywiązaniu Hani do mnie, przyszedł czas, by powiedzieć o przywiązaniu Małej do taty, które w ostatnich dniach wzmogło się ogromnie. Ogólnie dochodzę do wniosku, że Hania byłaby najszczęśliwsza mając wszystkich bliskich obok. Co chwilę oprócz nas - rodziców - doszukuje się babci, dziadzi (czasem dostrzegając ich podobieństwa nawet w ludziach przypadkowo spotkanych na ulicy, tudzież widząc ciągnik (tak, tak - mieszkam
w Gdańsku ;) mówi, że to jedzie "baba", bo ostatnio tą jedną w ciągniku przy pracach żniwnych widziała. Ledwie rano otworzy oczy już pyta o ciocię Klaudię, która w ostatnich dniach zajmowała pokój obok, ale przede wszystkim do zaspanej rodzicielki zalegającej na łożu, wprost z łóżecza dobiega treść następująca: "mama! - Tata?"
Tata często już niestety w drodze do pracy, co Hania chyba całkiem nieźle rozumie, bo już nie szuka rodzica, aż
do popołudnia, kiedy czekania ma dość. Wtedy każdy nadjeżdżający samochód, każde skrzypnięcie drzwi wywołują, zadawane słodkim głosem, pytanie: "tata?" Kiedy Małej już się dłuży bez swojego T., idzie do stojaka na obuwie, ściąga mamine sandały, przynosi, ściąga swoje butki i rząda udania się na poszukiwania, po raz kolejny dając jasno do zrozumienia co,
a raczej kto jest ich celem: "tata!"


Bywają dni, kiedy T. do pracy wybiera się jak sójka za morze,
bo zmęczenie pozwala mu jedynie na przesunięcie drzemki
o kolejne 5 minut. Są to dni, kiedy Hania wraz z T. pichci jajecznicę, chodzi za nim krok w krok, dopytuje o niego
z przerażeniem, kiedy ten uda się chociażby do wc załatwić swoje naturalne potrzeby. Są to dni, kiedy żal i smutek powodują, że nie chce mu nawet "papa" zrobić przy wyjściu, bo wie z czym to się wiąże. Skoro jednak widzi, że jej protesty na nic się zdają, macha
do już zamkniętych od zewnątrz drzwi starając się ukoić smutki
w ramionach mamy. 
Powroty T. wywołują natomiast ogrom radości, która przez pierwsze pół godziny nie pozwala odczepić się od nóg żywiciela rodziny. Tak więc Hania zasiada do stołu na kolanach T.
i koniecznie chce jeść to co on, koniecznie T. musi też patrzeć
na to, co Mała nowego się nauczyła, bo choć to mama bije brawo, wzrok Hani spogląda na niego, wyczekując braw, achów i ochów. Kąpiel to kolejna szansa na ich przytulasy, dokazywanie, śmiechy
i łaskotki, którym mała z wielką chęcią się poddaje. 
Już nawet taka mała istotka jak Hania potrafi okazać tyle czułości
i miłości, że serce dorosłego przepełnia niewypowiedziana radość, wdzięczność i wzruszenie.


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

30

Zdecydowanie - ciąża powinna trwać MAX 30 tygodni. 40 to przegięcie - SERIO!!!
boli, łupie, strzela, puchnie, kwaśno, mdląco, słabo duszno, humorzaście.... mam wymieniać dalej?
I gdyby tylko była pewność, że wszystko będzie dobrze, że już w 35 t.c.  Jaś sobie sam, samiutki z czynnościami życiowymi poradzi - modliłabym się o te męki okropne, jakie czekają mnie niechybnie po raz drugi w życiu, byleby już być ciut lżejsza, ciut mniejsza, ciut mniej nieporadna niczym słoń w składzie porcelany. 

Tymczasem ja... cierpię, narzekam, ale modlę się o te 2-3 tygodni dłużej w niewypowiedzianej duchocie, o której czasem inni próbują mi wmówić, że jej NIE MA! Jak to NIE MA?! To co, że na dworze 16 stopni, ja upajam się dobrodziejstwem wentylatora i chłodnych napoi, wzdychając raz po raz do zimy... Albo przynajmniej do jesieni... Albo przynajmniej do 24 września...
Nieeee - Jasiu będzie bardziej posłusznym dzieckiem niż Hania i nie urodzi się po terminie - nie zrobi przecież tego swojej umęczonej matce. Która i owszem w pierwszej ciąży leżeć do góry brzuchem - leżała, teraz zaś całe dnie niemalże na nogach spędza, dom ogarnia, mamicóreczkę (Hanię) dopieszcza, obiady gotuje. Tylko czasem się ludzie patrzą tak dziwnie... Co to oni?! Ciężarnej, wyglądającej jak w 41 t.c. z drugim dzieckiem "na apa" w biedronce nie widzieli? A niech patrzą i zazdroszczą ;p Z Hanką to i zakupy w markecie miłe. Nawet na taśmę rzeczy z koszyka wyłożyć pomoże - to co, że oczy trzeba mieć dookoła głowy bo remanent chce robić na każdym kroku - ona przecież zawsze chce dobrze ;p
I nic by może w tym moim narzekaniu dziwnego nie było, gdyby nie to, że w pierwszej ciąży też narzekałam, a już po dwóch miesiącach tęskniłam do tego błogosławionego stanu... 

Ach te geny matki polki rodzicielki...


sobota, 10 sierpnia 2013

porządki

Nie ma żartów - córkę mam porządną ;p
Hanka od długiego czasu lubi towarzyszyć przy porządkach.
Myła już okna, lustro, stolik, lodówkę. Czyści wszelkie powierzchnie płaskie, żądając by od czasu do czasu zrobić jej "psik, psik". Bo przecież Hania jest zorientowana w temacie i wie, że jak nie ma płynu, sprayu czy czegokolwiek, co zmoczy nam dany obiekt, to się nie posprząta -  nie da rady!
Ale wczoraj przeszła samą siebie, aż mi oczy na wierzch wyszły ;)
Po wieczornych przygotowaniach do snu, Mała zauważyła odłożoną do wyrzucenia pieluchę. Wstała, podeszła, wzięła pampersa i w długą. Patrzymy, a ona ciśnie do łazienki, gdzie ustawiony mamy kosz na pieluchy. Poszła, wyrzuciła i po sprawie. Minę miała jakby nigdy nic. Ot - taka z niej porządna dziewczyna :D
Trochę jej się jeszcze myli, ale pomyłka to uzasadniona - w łazience szuka kosza pod umywalką - bo przecież w kuchni jest pod zlewem! Ach ci rodzice - zero konsekwencji ;p




piątek, 9 sierpnia 2013

no to klops

No więc dopadło nas wirusisko jakieś. Tzn. Hanie dopadło, ale każdy to w pewien sposób odczuwa. Nie dość, że mamine i tatine serce krwawi na widok łzawych oczu, to jeszcze dają nam się we znaki humorki potworki. No cóż - p. dr. mówi, że coś powietrzem poszło, bo od rana do godziny 10:30 miała już 5 pacjentów z wysoką gorączką, bez innych objawów. Przepowiada, że może to trzydniowy wirus gorączki i mała dostanie pięknych kropek dnia jutrzejszego, co rzekomo ma świadczyć o jej zdrowieniu :) A jak nie, to dostanie kataru, czy czegoś innego, co będzie świadczyło o tym, że to nie wirus gorączkowy - w każdym razie martwić się nie mamy.

No więc się nie martwimy, leki dajemy, czekamy na wysypkę lub inne oznaki zdrowienia i staramy się przetrwać humory złośliwe.

Na koniec jeszcze pochwalić się chciałam, że córka ma od wczoraj chodzi sama... wszędzie! 
Nie wiem właściwie kiedy powinno się mówić, że dziecko "chodzi". Czy Hania chodziła już kiedy 19.07. kończyła rok? Robiła wtedy samodzielnie ok. 8 kroków - chodziła, czy nie?
Czy chodziła, kiedy potrafiła przejść szerokość pokoju od rodzica do rodzica?


Nie wiem. Każdy rodzic ma swoje definicje i bądź tu człowieku mądry. Wiem, że teraz chodzi jak szalona i coraz częściej zapomina, że jeszcze dwa dni temu najpewniej czuła się na kolanach. 
W ramach ćwiczenia nowej umiejętności wybrała się dziś w ośrodku zdrowia na zwiedzanie 


SAMA, BEZ MAMY. 
Chyba rzeczywiście smycz się nam niedługo przyda. Tylko jak to tak dziecko na smyczy...?




czwartek, 8 sierpnia 2013

zabawowo

Dziś chciałam napisać słów kilka o zabawkach :) Bo zafascynowałam się ostatnio pewnym moim (pewnie dla większości mało odkrywczym) odkryciem ;p
Są różne rodzaje zabawek: mniej i bardziej ambitne, mniej i bardziej tandetne, mniej i bardziej firmowo-drogie. Nie ważne na którą kategorię by nie patrzeć z każdej można wybrać takie, które dziecku warto kupić i które posłużą jego rozwojowi. Oczywiście zabawki zazwyczaj (przynajmniej te "firmowe"), przypisane są do odpowiednich kategorii wiekowych. Ja z doświadczenia Hanki wiem, że czasem pewne rzeczy warto kupić wcześniej, bo wiadomo - dziecko dziecku nie równe. Owszem zdarzyło się w jednym przypadku, że zabawka musiała poczekać parę miesięcy na atencję Małej - ale cóż - jeden przypadek na ileeeeś ;) Ostatnio jednak stwierdzając, że czas przebrać kosz z zabawkami w celu odkurzenia tych dla Jasia, a także zwolnienia miejsca na ewentualnie nowe/inne, lub po prostu zwolnienia miejsca ;p zaczęłam wyciągać rzeczy, których w rękach nie miałyśmy nawet parę miesięcy! Cóż się okazało - to często nie jest tak, że dziecko z zabawki wyrosło lub zabawka mu się na dłuższa metę znudziła. Często to jest tak, że rodzicowi się nie chce ruszyć, schylić, zrobić wielkiego bałaganu wysypując cały przybytek koszy, skrzyń, itp. na ziemię. Na nowo odkryłyśmy to, co gdybym może nie oczekiwała kolejnego maleństwa, tak jak większość rodziców odłożyłabym do piwnicy lub oddała innym dzieciom, bo dziecko się "nie bawi". Ile radości było z klocków interaktywnych, którymi niegdyś Hania zabawiała się przez dłuuuuugie minuty (u dzieci raczej nie można nigdy powiedzieć, że zabawiały się czymś długie godziny :) Hania odkryła całkiem nowe ich funkcje. Predzej kręciła wszelkimi kulotkami jakie się na nich znajdowały, oglądała obrazki, itp. Jakoś nie była chętna do układania, naciskania, itp. Przyszła pora i na to. Teraz Hania buduje wieże, pobudza mechanizmy naciskając odpowiednie elementy. Tak samo z grającą ośmiornicą, w którą kiedyś uderzała bez pamięci na ślepo, żeby włączyć muzykę. Teraz - Hania wirtuoz, miłośnik muzyki obchodzi zwierza dookoła i z prawdziwym znawstwem jednym palcem naciska dźwięk po dźwięku. 
Taaaa. Nie mamy zbyt wielu zabawek interaktywnych, ale kto by się tym przejmował, kiedy mama poprzywoziła z rodzinnego domu wszelkie instrumenty? Tak więc Hania zabawia się grą na dzwonkach chromatycznych, gitarze, której struny delikatnie jak na swój wiek trąca, a nawet fletem, w którego ostatnio nauczyła się ku swojej i rodziców radości i dumie dmuchać i wydawać dźwięk. Gra też na bębnach, które mama z garnków układa (dzięki Aga!) i bębni rękoma w co się da. Tańczy przy tym wszystkim tak radośnie, że największy ponurak na ten widok się uśmiechnie ;) Rośnie mała gwiazda!
Przyszedł także czas na zabawy, mające na celu naukę ról. Oj jak ja na to czekałam. I tutaj od dłuższego czasu Hania zajęła się misiami, by w końcu na roczek dostać swoją pierwszą lalę (kaka) - bobasa. Do tego wystarczy miseczka z łyżeczką, pusta butelka, pieluszka i co tam nam na myśl przyjdzie oraz słowa zachęty, by lala była karmiona, przytulana, całowana i wyprowadzana na spacery. Dumna mama-Hania chodzi wyprostowana po ogrodzie pchając różowy wózek i wołając pomocy, kiedy ten trafi to w płot, to w mur, bo niestety na zakręcanie wózkiem bez kół obrotowych jeszcze za wcześnie. 
Oczywiście na topie są u nas też wszelkie zajęcia sprawnościowo-manualne. Rysujemy "kuka" kredkami na papierze, układamy co się da, wrzucamy i wyciągamy co się da z czego się da. I tak później ktoś zdziwiony znajduje w wózku lalki lub szyi żyrafy na piłeczki kamienie na przykład ;) Ale co poradzić - kamienie są niezwykle inspirujące ;p Tak jak skarpety i wszelkiego rodzaju kosmetyki, które można przekładać z miejsca na miejsce ;)
Taaaaa - wcale do szczęścia wiele nie potrzeba... :)
A w planach na nabliższy czas.... z resztą sami zobaczycie ;)


wtorek, 6 sierpnia 2013

wsi spokojna...


Wróciliśmy. Podróż nie należała do komfortowych (ni w jedną ni w drugą stronę). Obawiam się, że to ostatnia nasza wizyta w moim J. aż do porodu i jeszcze dłużej. Kości nie te ;p
Oprócz upałów i duchoty nie ma na co narzekać. No może jeszcze na to, że odpust, na który tak się cieszyłam, a który pamiętam jako porządny wiejski odpust z wszystkimi przyległościami, stał się nieco... nieodpustowy. Jakoś mało uroczysty i przyległości też już nie te ;p No dobra - przyznam się - mówię o straganach, na których miałam nadzieję zobaczyć zabawki w takim stylu jak to pamiętam ze swoich dziecięcych lat. Miałam nadzieję przypomnieć sobie te stare czasy, kiedy po pięknej uroczystości w świątyni z wypiekami na twarzy biegło się na stoiska wybrać coś dla siebie. Miałam nadzieję, że i Hani oczy się zaświecą tą prostą radością. Ale tak jak do tej pory mówiło się o tandecie odpustowej, to powiem Wam, że to co jest teraz - to jest dopiero tandeta. Ale udało się znaleźć coś w dawnym stylu (choć blachę wyparł niestety plastik). Hania dostała bączka :D Takiego kręcącego i gwiżdżącego, jakim i jej mama i pewnie doskonała większość dzieci miała okazję się bawić. 

Hania u dziadków korzystała ile sił w płucach ze świeżego powietrza. Jeździła po całym obejściu wozem drabiniastym dla dzieci, jadła maliny prosto z krzaczka, kąpała się w basenie, oglądała zwierzęta i cieszyła się każdym kto ją w ten weekend otaczał. 
Ze zwierząt tym razem królowały świnie ;p Ostatnio mała wręcz się ich bała, a teraz - mogłaby u nich siedzieć non stop. Co chwile nam chrumkała dając do zrozumienia, że chce właśnie tam, gdzie nawet zapach jej nie zniechęcał ;p

Bez problemu zaaklimatyzowała się w nowym miejscu, pięknie przesypiając noce i nawet chodząc na drzemki. Adorowana z każdej strony korzystała z chętnych rąk do jej noszenia, bujania, tulenia, hopsania, itp. Zaczęła jeszcze odważniej chodzić i nauczyła się nowych słów np. "wuła" - wuja, "Ja" - jaś. Wracała wieczorem brudna jak jej ulubione zwierzątko i aż żal było zaganiać ją do kąpieli a następnie do spania. Ale cóż - żeby móc następnego dnia szaleć trzeba się wyspać ;) 














piątek, 2 sierpnia 2013

(nie)uprzejmość


Całkiem niedawno rozmawiałam z kimś na temat tego, czy obecna kultura nadal podtrzymuje dobre obyczaje przepuszczania ciężarnych w drzwiach, kolejkach, ustępowanie miejsca ect. Każdy, a raczej każda ;) która choć raz była w ciąży wie, że stan odmienny, to dość dobre określenie na większość aspektów, na jakie trzeba w czasie błogosławionym zwrócić uwagę. Ci, którzy w ciąży nie byli, powinni sobie choć po części wyobrazić, jak to jest nosić nadbagaż kilogramów z przodu swojego ciała. Jak nie mogą sobie tego wyimaginować, to niech przymocują do brzucha worek kartofli i pogadamy. 
Podczas tej rozmowy doszliśmy do wniosku, że ten cudny zwyczaj, wynikający z dobrego serca, współczucia, czy może też radości, że jednak niektórzy przyczyniają się do tego, aby społeczeństwo nie wymarło, zanika w większych miastach, nadal przynajmniej po części pozostając obecny w mniejszych miejscowościach. Co więcej, w miastach typu Gdańsk, zdarza się nawet sytuacja odwrotna - czasem jakiś pan wpycha się przed ciężarną w aptece... No dobra, może jestem na tyle drobna, szczupła i powabna mimo ciąży, że nie zauważył brzucha ;p



Dziś jednak, kiedy zawlokłam się do poczekalni kardiologa za wcześnie o jakieś 20 min. (szok! - normalnie jestem 20 min. za późno ;p), po chwili przyszedł pewien pan. Chcąc polskim zwyczajem ustalić porządek rzeczy zaczęliśmy rozmawiać kto na którą itd. Pan oczywiście był przede mną, do czego przyznałam się bez problemu. Jednak ku mojemu ździwieniu, zaproponował, że właściwie to on chętnie mnie przepuści. Stwierdziłam - łał - dżentelmen! Podziękowałam i odpowiedziałam, że owszem, chętnie propozycję przyjmę. Obdarzyłam tego pana najładniejszym uśmiechem jaki potrafiłam w całym moim zdziwieniu na twarzy wyprodukować i siedzimy dalej. Przychodzi pani (podkreślam PANI) doktor i prosi, wiadomo wg kolejności, pana x. Mój poczekalniowy bohater jednak, jak na dżentelmena przystało, mówi, że chciałby przepuścić TĄ panią (czyt. mnie). 
Na co pani doktor.....


NIE - PROSZĘ TRZYMAĆ SIĘ KOLEJNOŚCI! Panu x było głupio, mnie jeszcze bardziej...
Poczym z gabinetu usłyszałam jeszcze, że przecież 

TE 15 MINUT MOGĘ SOBIE JESZCZE POSIEDZIEĆ.

Szok. Może i ulegam stereotypom, ale po trzeciej wizycie u tej pani doktor, obserwacji jej zachowania, nie zauważeniu obrączki na palcu i zgredowatości muszę stwierdzić, że jest to typ prawdopodobnie wyjątkowo gderliwej starej panny, która z ciążą i wyobrażeniem o niej pewnie nie wiele ma wspólnego. 
Kiedy już udało mi się doczekać mojej kolejki, a przemiły pan z niepotrzebnymi w tej sytuacji przeprosinami zwolnił miejsce w gabinecie, weszłam doń i stwierdziłam, że kiedy babsko siedzi sobie w tak dobrze klimatyzowanym pomieszczeniu, to pewnie nawet nie pomyśli o tym, że co niektórym w bezokiennym korytarzu może być parno. 
I później jeszcze pyta "nogi puchną?"...


PS.: pewnie warto dodać, że niejednokrotnie widziałam, że w danym ośrodku ktoś nie przyszedł na czas, przyszedł później, przez co kolejność się zmieniła i jakoś problemu nie było, więc to nie problem z systemem czy coś, tylko z dobrą wolą...