Dziadki jadą do nas!!! :)) hurraaaaa!
Babcia donosi, że się z Wielkopolski do nas jutro zbierają, że dziadek zapracowuje się do 3:00 w nocy (a właściwie to może już nad ranem?) na polu, bo JADĄ!
Stęsknili się, wiedzą, że inaczej to się łącznie ze 3 miesiące widzieć nie będziemy, Hanka przez telefon i Skypa dzielnie ich motywuje swoim urokiem do ogromnej za nią tęsknoty, więc JADĄ!
A Hania też tęskni, nosi mi telefon i mówi "baba" dając do zrozumienia, że mam dzwonić. Jak zadzwonię, tudzież zadzwoni "baba", to Hanka życzy sobie: "dziadzia" i kiedy życzenie się spełni uśmiech na twarzy jak malowany!
A co! Bo dziecko wie, kiedy jest kochane i kiedy się za nim tęskni i wie, że względy to ona w Wielkopolsce ma niesłychane, że będzie całowantus, przytulantus i wygłupiantus nie z tej ziemi - taki, że później matka do ładu przez tydzień z rozhasanym dzieckiem nie dojdzie ;)
A matka plany ma zacne na ten weekend - mianowicie - RODZIĆ, RODZIĆ, RODZIĆ! Sytuacja idealna: w mieszkaniu dziadki, dzwonić po nikogo nie trzeba, babcia będzie w siódmym niebie, że w końcu se sam na sam z wnuczką pobędą (zła matka, a córka babci nie chce wnuczki pożyczyć mimo zachęceń), tata będzie mógł pojechać ze spokojem do szpitala... A z resztą - mama już nie może! Już mówi dość tego dźwigania - chcę rodzić choćby dziś, choćby teraz, za 5 minut, a najlepiej w 5 minut (no dobra nie jestem hardcorem - chodzi o 5 minut od zajechania do szpitala ;p).
Janek - koniec dobrego!
Czas się zmierzyć ze starszą siostrą i realiami bycia młodszym bratem!
Ps.: Jakieś skuteczne, babcine metody wywoływania porodu? (podpowiem, że nie działają na mnie mycie okien, podłóg po kolanach, wchodzenie po dwa stopnie na raz na 3 piętro, wszelkie masaże, nawet fizjoterapeuta co przy okazji naprawy kręgosłupa coś tam pomasował, że miałam niby móc rodzić, podnoszenie rąk i 10 kg - córki do góry i inne takie takie, co wypróbowane zostało w ciąży poprzedniej).