piątek, 30 stycznia 2015

pytania przedszkolaka

Dziś, mnie, zaspaną matkę, moja własna, prywatna córka po raz kolejny zagięła w najmniej oczekiwanym momencie:

- Hania była w Twoim brzuchu jak była mała?
- Tak Haniu.
- Razem z Jasiem?
- Nie. Najpierw byłaś Ty, później Jasiu. Bylibyście razem, gdybyście byli bliźniakami, a Jjest młodszy od Ciebie.
- A jak mnie tam wsadziłaś?
- ....

Myślałam, że na takie rozmowy przyjdzie czas nieco później ;)

A dziś w przedszkolu pierwszy w karierze mojej córki ba przebieranców.
Hania w roli wróżki :)



wtorek, 27 stycznia 2015

szczepić czy nie szczepić - oto jest pytanie

Chcemy ich chronić jak tylko można - nasze dzieci. Dajemy witaminę K i D, później już tylko D, bo tak trzeba, bo tak zalecają najnowsze badania. W okresach zwiększonego ryzyka zachorowań witamina C, tran, kwasy takie i owakie, bo tak radzą lekarze. Lekarze radzą też szczepić nasze maleństwa. Już w szpitalnej karcie mamy wzmianki o pierwszych dawkach szczepionek, które mają zabezpieczyć nasze dziecko przed groźnymi chorobami. Chorobami, które dawnej dziesiątkowały ludzkość, a o których, w większości przypadków, już dawno nikt nic nie słyszał. Do czasu...
Nie miałam wątpliwości, kiedy przyniosłam do szczepienia Hanię. Pediatra poleciła nam, żeby wziąć zestaw 6 w 1, bo to szczepionka bardziej nowoczesna, bezpieczniejsza - brzmi nieco przerażająco - prawda (bo co z tymi "starszymi?", którymi przecież nadal szczepi się dzieci?). Dodatkowo zaszczepiliśmy tylko pneumokoki, którymi rzekomo można dość łatwo się zarazić, gdyż nosicielami mogą być zarówno małe dzieci jak i osoby po 60 roku życia, czyli dziadkowie, wujkowie, itd., a po których się raczej na zdrowie nie wychodzi. Tak samo zaszczepiliśmy Janka. Wtedy już coraz więcej głosów docierało do mnie, które wypowiadały się przeciwko szczepieniu. Jedna z naszych znajomych zdecydowała się nie zaszczepić swojego malucha, gdyż jak twierdzi przeraził ją skład szczepionki. Mnie jednak przekonały słowa pediatry, która zauważyła, że w niektórych krajach, gdzie tendencje antyszczepionkowe trwają od kilku lat, nastąpił powrót czarnej ospy i ksztuśćca. 
Moje zdanie jest takie. Pewnie istnieje jakieś lobby szczepionkowe, jednak fakt jest faktem, że po wynalezieniu szczepionek, przez wiele lat o takich chorobach jak ksztusiec, odra, czarna ospa, itd. czytaliśmy jedynie w podręcznikach od historii i w nazwach szczepionek. To mnie przekonuje. Nie po to medycyna poszła do przodu, żebyśmy my cofali się do średniowiecza. Owszem, słyszałam o różnych powikłaniach, o odczynach na skórze, o gorączce poszczepiennej i o autyźmie, który rzekomo nijak jest związany ze szczepionkami, a wyniki badań to potwierdzających były przekłamane (pytanie - komu w końcu wierzyć?), ale jednak ryzyko wydaje się o wiele mniejsze, niż ryzyko, które prognozują nam obecnie lekarze - ryzyko powrotu, ciężkich, śmiertelnych lub mających ogromne konsekwencje dla naszego zdrowia chorób. Można by rzec - "moje dziecko - moja sprawa", ale tak niestety nie jest, gdyż Twoje niezaszczepione dziecko przyczyni się do osłabienia odporności społecznej i do powrotu wspomnianych zaraz. Przerażające - prawda?
Stoję obecnie przed decyzją, czy zaszczepić Hanię na ospę. Dawniej organizowano "ospa party", na które rodzice wysyłali swoje pociechy z nadzieją, że zarażą się od chorego gospodarza, byle tylko ospę przejść w dzieciństwie. Obecnie ten trend, na szczęście "wymiera". Wiadomo już jakie powikładnia może nieść za sobą ospa, oprócz brzydkich, rozdrapanych miejsc na skórze. Ja póki co się uchowałam i nie przechodziłam żadnej choroby wieku dziecięcego, choć styczność, przynajmniej z ospą, miałam wiele razy. Pragnę tego samego dla moich dzieci. Czy się uda?

Tekst zainspirowany poniższym komiksem. 
A co Wy o tym wszystkim sądzicie? 

środa, 21 stycznia 2015

Najmilszym

Święta gonią święta! Ileż miłych uroczystości mamy w sezonie zimowym! NaŚwięta gonią święta! Ileż miłych uroczystości mamy w sezonie zimowym! Najważniejsze - Boże Narodzenie, a za nim od razu Dzien Babci i Dziadka!
Z tej okazji, dla naszych wspaniałych Babć, Dziadków, Prababć i Pradziadków, moje dzieci, chętnie, acz nieco wstydliwie, co będzie widać na koncu (bo przecież imiona najbliższych Hania na codzien zna bez zawahania), nagrały film :)
Żyjcie nam Kochani sto lat, a nawet dłużej, w zdrowiu i radości! :)


środa, 14 stycznia 2015

a to było tak...

Od zawsze* marzyłam o rodzinie. Godzinami bawiłam się w dom i godzinami rozmyślałam o moim przyszłym życiu. Marzyłam, że będzie to życie w pięknym domku z ogrodem, kominkiem i wielkim oknem w kuchni**. W moich marzeniach słyszałam roześmiane głosy dzieci i widziałam mojego męża, który czule całuje mnie w czoło. Byłam tak zdesperowana i nastawiona na posiadanie rodziny, że jeszcze jako nastolatka zaczęłam się martwić, że "kurka chyba zostanę starą panną" ;) Ci, którzy mnie znają z okresu liceum, pamiętają zapewne dobrze moje modlitwy o dobrego męża. Spotkania Szkoły Jezusa u sióstr Pallottynek w Gnieźnie czy spotkania w ECS Mogilno wypełnione były moimi westchnieniami, żeby za żadne skarby Bóg nie dał mi ominąć tego jedynego. 
I nie dał! :) 
Za to zaplanował, że zamiast spędzać "studenckiego" sylwestra gdzieś u kogos na domówce (studenci teologii też potrafią się dobrze bawić - uwierzcie ;), na przełomie roku 2008 i 2009, wylądowałam w Brukseli, a dokładnie to w Tervuren na spotkaniu modlitewnym braci z Taize. To nie mógł być przypadek! W tej samej miejscowości oprócz Włochów, Czechów, Polaków i kilku jeszcze narodowości mieli nocować Hiszpanie. Traf chciał, że w ostatniej chwili zamienili ich grupę na kolejną grupę z Polski - z Gdańska. Natknęliśmy się na nich już w tramwaju. Trudno było ich nie zauważyć. Tył bimbaja odznaczał się żywotnością, żarcikami i chichotami. Pierszy kontakt, pierwsza wymiana zdań, ale jeszcze nie z NIM. JEGO poznałam w kolejce do zapisów na nocleg i grupę dyskusyjną. Wraz z pewnym panem M. wyróżniał się ze swojej grupy. Zabawny, ale nie śmieszny, uprzejmy i pomocny i co najważniejsze - wydawał się być w okolicach mojego wieku (o ja naiwna!);) Poza tym, miał cechę, którą miał każdy z moich wyimaginowanych mężów - był wierzący.
On miał gitarę, ja umiałam śpiewać, więc zaciągnęli nas do oprawy muzycznej. Od słowa do słowa, od spotkania do spotkania wydawał mi się coraz bardziej sympatyczny. 
 Ta znajomość od początku nie była łatwa ;) Znajomi z mojej "paczki" (pozdrowienia jeśli ktoś z Was czyta!), nie byli zbyt przychylni rozbawionej, w przeważającej części, grupie z Gdańska. Powiem krótko: omijali Gdańsk szerokim łukiem i na nic zdawały się moje propozycje, by się przyłączyć i np razem pozwiedzać okolice. Nie, to nie - sama się przyłączyłam i przyznać muszę, że to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu :) Tamtego wieczoru spędziłam miło czas rozmawiając i zwiedzając okolice. Wtedy przez chwilkę przemnęła mi przez głowę pewna myśl, którą zaraz stłamsiłam w sobie mówiąc: "impossible!" Przecież ja, nadal nieszczęśliwie w innym zakochana (a może nawet w dwóch) Wielkopolanka, on Gdańszczanin - nieeeeeeeeeee!
I tylko z tego powodu, by się utwierdzić w tym, że sytuacja jest beznadziejna i nie ma co rozmyślać, że taki fajny i sympatyczny (mimo, że starszy niż przypuszczałam), mógłby być dla mnie kimś więcej niż wspomnieniem z wyjazdu, zaprosiłam zarówno jednego M jak i drugiego do Poznania. Zaproszenie było oczywiście wystosowane tylko po to, żeby chłopcy mogli poznać miasto przed kolejnym Taize, które własnie w Poznaniu miało miejsce!
O dziwo przyjechali. Na weekend. Walentynkowy. Od razu zaciągnęłam mojego przyszłego męża do pracy i został wytypowany jako gitarzysta w naszym niewielkim składzie do gry na ślubie. Po drodze wizyta w moim domu rodzinnym, zaproszenie do rewizyty i tyle. Nadal wielka niewiadoma. 

I kto by pomyślał, że moja rodzona mama, którą na kolanach było trzeba błagać i przekonywać, że to bezpieczne, że rozsądne, kiedy tylko wyjeżdżałam na jakikolwiek wyjazd, wycieczkę, itd. i moja babcia, której przekonywać nie było trzeba, ale której poglądy, jako, że to moja babcia, jednak trochę znam ;), same namawiały mnie do wyjazdu do Gdańska! Ja Wam mówię - to przez tę gitarę! Omamił je ;) 
Pojechałam w weekend z Dniem Kobiet, co by tradycji spotkań okołoświątecznych stało się zadość. 


Z racji odległości mierzącej 300 km pewne sprawy musiały dziać się szybko. Szybko poznaliśmy swoich rodziców, szybko musieliśmy ustosunkować się do tego, czy ciągniemy tę znajomość i szybko się w sobie zakochiwaliśmy. A na pewno ja - po uszy!
Wizyty co dwa tygodnie, a w końcu co tydzień, setki, przegadanych przez telefon godzin, tysiące wysłanych wiadomości... Coś było trzeba z tym zrobić. Po drugim roku studiów postanowiłam przenieść się do Gdańska. Mnie, jako studentce było łatwiej. Gdańsk, to cudne miasto. Trudno było jednak się przestawić i przestać chorobliwie tęsknić za Wielkopolską. Trójmiasto mnie nieco dusiło. Górki, pagórki, wysokie zabudowania, a ja Wielkopolanka, która z okna swojego pokoju mogła dostrzec horyzont. Ale co to znaczyło w porównaniu z tym, że teraz mogliśmy spędzać więcej czasu razem!? Później były pierwsze sprzeczki, pierwsze opadnięcie łusek z oczu, odkrycie szokujących prawd o sobie i piesza pielgrzymka na Jasną Górę - ona była chyba decydująca, choć tak po ludzku to była moja najgorsza z (6?) pielgrzymek. Grrrrrr. :) Cóż - trzeba się było dotrzeć ;D Później Michał przemycił w pudełku po laptopie róże doniczkowe dla mojej mamy, whisky dla taty i długą różę dla mnie. W pociągu niczego nieświadoma podpijałam mu wodę mineralną i irytowałam się, że z niego taki samolub, że się dzielić nie chce. A on tę wodę wiózł, żeby w nocy podlać kwiaty. Bo jak to tak uwiędłe na zaręczyny wręczyć? Ten dzień wiele razy do dziś odtwarzałam w swojej pamięci. I każdej życzę takich zaręczyn, jak moje! Po roku (bez 2  dni) był ślub. Najpiękniejszy. Piękniejszego nie miałam nawet w swoich marzeniach! Nic w tym dniu bym nie zmieniła. 
A później pojawiła się Hania, która swoim sześciotygodniowym istnieniem sprawiła, że do dziś nie mogę zdzierżyć wybranego przez siebie zapachu, który mąż kupił mi w podróży poślubnej. 
Tak oto wygląda nasza historia, od początku do momentu usłyszenia tupotu małych stóp :) A post dedykowany jest z życzeniami szczęścia dla p. Zosi, która o niego prosiła :)


*z wyjątkiem momentu, kiedy jak większości pewnie "religijnych" nastolatek, zdawało mi się, że pójdę do zakonu ;)
** kiedy byłam mała marzyłam, że ten dom wybuduję na ogrodzie mojej chrzestnej - tak lubiłam spędzać u niej czas!


sobota, 10 stycznia 2015

nikt mnie nie lubi

Nikt mnie nie lubi!
Ja tu się staram, robię co mogę, żeby świąteczne zapasy słodyczy w końcu wykończyć, żeby nie kusiło, żeby zacząć znów żyć lepiej, zdrowiej... a wszyscy dookoła robią mi WBREW!

Najpierw przyszli znajomi nr 1, którzy przynieśli ze sobą opakowanie słodyczy, która cały mój system żywieniowy wywraca do góry nogami. Ta słodycz spędza mi sen z powiek, rozbija plan dnia, wydłuża moje drogi, gdyż zawsze muszę zachaczyć o szafkę, na której stoi ono: ptasie mleczko! <3
Stwierdziłam - czas z tym skończyć! I z pomoca rodziny zjadłam ostatnią czekoladkę! W dniu, w którym miało to miejsce przyjechali dziadkowie. Myślałam, że zejdę na zawał, kiedy w ręku babci zobaczyłam pudełko pełne... ptasiego mleczka. Stwierdziłam, że z potworem należy walczyć raz, a dobrze! Następnego dnia ptasiego mleczka juz nie było - HA! POKONAŁAM DZIADA! Pomyślałam... jak bardzo się pomyliłam... Nie minęły 3 dni, a znajomi nr 2 odwiedzili nas z kolejnym kartonikiem zabójczej słodyczy. Cierpię. Psychicznie i fizycznie. W ostatnich dniach nawet ćwiczyć zaczęłam, a trenera mam nie miłosiernego: "Jeszcze ćwicz! Jeszcze ćwicz mamo! Hania lubi ćwiczyć!!!!" W ostatnich dniach nawet zaczęłam tęsknić i rozmyślać o sałatce cezara w ramach zdrowej kolacji! Niestety te rozmyślania zostały brutalnie przerwane. Teraz myślę tylko o tym, czy znów przyjąć taktykę "szybko wykończ rywala", czy udawać, że go ignoruję i nikomu się nie przyznając cierpieć w duchu...



A Hania dziś wieczorem ze szczerym śmiechem zdradziła nam:
A Maksio ma takie coś do pukania i Maksio dał mi to do pukania, bo Maksio się pomylił i myślał, że jestem już duża! hahahahahahaha!



poniedziałek, 5 stycznia 2015

kiedy nie wystarcza tytuł magistra?

Ani moja wrodzona inteligencja, ani wykłady z filozofi antropologicznej z Jędraszewskim, ani filozofia bytu z Brzózym, ani w końcu tytuł magistra nie wystarczą, kiedy staję przed taką sytuacją:

Kontekst: Hania ogląda nasze zdjęcia z okresu przedślubnego.
- Czemu nie ma Hani na tych zdjęciach?
- bo Cię jeszcze nie było.
- Byłam w brzuszku u mamy na tym zdjęciu?
- Nie, Haniu. W brzuszku też Cię jeszcze nie było.
- To gdzie byłam?
- Nie było Cię jeszcze.
(spojrzenie jak na matkę wariatkę)
- Ale gdzie byłam!?
- (desperacja) u Pana Boga.
- Gdzie Hania była?
...


sobota, 3 stycznia 2015

Top 10 prezentów

Spokojnie, spokojnie, tytuł to tylko żart. Nie jestem w stanie przeprowadzić rankingu świątecznych prezentów, gdyż każdy (a z racji licznej rodziny było ich naprawdę wiele), jest wyjątkowy, trafiony, fajny i potrafi zająć nasze dzieci (bo głównie o dziecięcych prezentach będzie mowa). 
Zanim jednak pojawi się tutaj słów kilka o świątecznych upominkach, chciałam napisać, że żadne dziecko nie zostało "uświadomione" co do postaci św. Mikołaja ani przeze mnie, ani przez moje dzieci co więcej muszę przyznać, że przedszkole, rodzina, inne dzieci itd. sprawiły, że Hania nie dopuszcza raczej do siebie innej możliwości niż taka, że to św. Mikołaj przyniósł jej prezenty. Ja nie prostowałam jej na siłę, ale starałam się, żeby z moich ust zamiast "od Mikołaja" słyszała raczej "z okazji Mikołajek" itd. Na pytanie, gdzie jest św. Mikołaj odpowiadaliśmy, że "w niebie", itd. Zobaczymy co kolejny rok przyniesie ;)
A więc, jeśli w kolejnych latach będziecie szukali trafionych pomysłów na prezenty dla swoich pociech w wieku 1 i 2 lata to może pomoże Wam poniższa lista (kolejność przypadkowa):

1. Naklejka tablicowa na ścianę. Ten pomysł zrodził się już dawno, dawno temu i przyznam się, że ja jestem jego autorem. Od dawna z racji budowy domu szukałam różnych pomysłów na organizację pokoi dziecięcych. Docelowe pokoje, nadal szaro-bure, czekają na swój lepszy czas, więc postanowiliśmy wyposażyć w tablicę pokój tymczasowy ;) Rozważaliśmy różne opcje. Tablica z Ikei w sposób szczególny budziła moją sympatię, a Hanię z domów dzieci, które takową posiadają trzeba było wynosić siłą i ręce od ram tablicy odrywać. Stwierdziliśmy jednak, że kolejny wolnostojący gadżet w pokoju dziecięcym będzie dla nas samobójstwem, więc zdecydowaliśmy się na naklejkę ścienną. Ceny są różne, od nazwijmy to zwyczajnych po zwalające z nóg. Te drugie jednak często obejmują dodatkowo cechę jaką jest magnetyczność owej tablicy, czego nasza allegrowa tablica nie ma. Naklejenie tego wynalazku na ścianę było nielada wyzwaniem, gdyż pęcherzyki powietrza nie chciały wydostać sie spomiędzy ściany a tablicy. W końcu się udało. Dzieci ucieszone, rodzice też, ale... Przyznać musimy, że górne pokoje wyposażymy na pewno albo w naklejki tablicowo-magnetyczne, albo zainwestujemy w takowe farby. 
2. Modelina. Hania kocha pod każdą postacią i w każdym zestawie, choć najbardziej lubi wałować i kroić ;) Plastikowy nóż i wałek, to must heave każdej 2-latki ;) Tym razem została obdarzona zestawem do robienia muffnek, za co "dobremu świętemu Mikołajowi" serdecznie dziękujemy :) Mały Janek również chciał pokucharzyć i połączył zestaw modeliny i naszą plastikową kuchnię. Kucharzył, gotował, piekł, mieszał i wydawało się nawet, że rozumie, że jedzenie modelinowych babeczek odbywać sie może jedynie "na niby". Wtedy właśnie na chwilę opuściłam ich pokój, a gdy wróciłam ze zdziwieniem zauważyłam, że uzębienie mojego syna dziwnie zmieniło kolor na zielony... Cóż. W każdym razie modelina od dawna i myślę, że jeszcze na długo będzie królowała na naszych stołach i niestety podłodze ;)

3. Garaż samochodowy z windą. "Mikołaj" podsłyszał jak sama kiedyś wspominałam moje zabawy u kolegi, który takowy garaż miał i zechciał sprawić nam taką przyjemność. Winda chodzi non stop i jest największym hitem tego modelu :) Szkoda tylko, że o dziwo nie można go połączyć z wygranym przez nas wcześniej garażem tej samej firmy. Tak czy siak, zabawy co niemiara!

4. Mebelki z lidla, o których wcześniej już pisałam. Tak się złożyło, że oprócz 3 pomieszczeń jakie udało mi się "upolować", Hania dostała jeszcze małe laleczki idealnie do tych zestawów pasujące. I w końcu nastał ten czas, na który czekałam od momentu gdy dowiedziałam się o tym, że to dziewczynka zamieszkała mój brzuch... mam córkę, która bawi się lalkami, a ja razem z nią :D 

5. Puzzle. Hania radzi sobie z nimi coraz lepiej. Sama lubię puzzle i uważam, że to dobre ćwiczenie dla umysłu dziecka. Hitem są zarówno puzzle CzuCzu "Łąka" i "Wieś" jak i książeczka o Ani, Jasiu i dziadku rolniku (wszystko pasuje, gdy zmienimy Ania na Hania :), która oprócz historyjek ma na codrugiej stronie układankę.
6. Kiedy jest odpowiedni czas, żeby kupić dzieciom ich pierwwszy laptop? Myślę, że dla  naszych maluchów nastał bardzo dobry na to czas i jak na dzieci programisty przystało mają już swoje sprzęty. Hania, która bardziej niż Jasio, potrafi zgodnie z założeniem producenta wykorzystywać swój laptop i rozwiązuje już prostsze na nim zadania wygania mnie ze swojego pokoju mówiąc: "idź sobie, ja tu pracuję!" ;) 
7. Owoce do krojenia za bezcen z lidla :) To znów moje spełnione marzenie. Już dawno obserwowałam tego typu zabawki, gdyż Hania oprócz modeliny kroiła wszystko, nawet "rozkrawała" książki z twardymi kartkami. Niestety ceny drewnianych zabawek powalają, ale jak trafi się Wam kiedyś taka okazja jak nam, to uwierzcie - warto! Owoce sa na rzepy, mają piękne kolory i można z nich tworzyć nowe ręcznie modyfikowane gatunki np. "arbuzewka", czyli marchew i arbuz w jednym. Zabawę miały nie tylko najmłodsze maluchy, ale także ich starsze kuzynostwo.

8. Kostki edukacyjne, o tym wiele pisać nie trzeba. Każde kostki edukacyjne są fajne i tyle. Lubimy bardzo, szczególnie jeśli są pięknie kolorowe i mają różnobarwne szkiełka do podglądania otoczenia :)

9. Zagadki CzuCzu. I CzuCzu w ogóle. Nie spotkałam jeszcze ich produktu, który by mnie nie zachwycił. W tym roku zarówno puzzle jak i karty mamy od nich i nie zawiedliśmy się (po raz kolejny). Kolory, grafika, faktura, po prostu wszystko. Hania bardzo lubi sprawdzać się w nowych wyzwaniach. Baaardzo rozwijająca rozrywka!


10. Traktor ze zwierzątkami Dumel i kopara. "brrrrrrrrrrrr" i wszystko jasne. Janek to mężczyzna z prawdziwego zdarzenia. Tylko czekać, aż mi zniknie wraz z mężem w garażu. Mnie osobiście zachwycają wierszyki, które można usłyszeć po naciśnięciu na zwierzątko. Proste, zabawne, wpadające w ucho. Hania zna już niektóre na pamięć. No i nieśmiertelna piosenka w dobrym wydaniu :) Ija Ija ooooooooooO!

11. Przyczepa. Hit, hit, hit! Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale to był strzał w 10! Oprócz przewożenia kota i dzieci nadaje się baaardzo dobrze, do wieczornego przewożenia zabawek z salonu do pokoju dziecięcego. Połączenia przyjemnego z pożytecznym. Hania prześciga się z nami w sprzątaniu :) Dodatkowo, przyszłościowo, będzie można ją podłączyć do ciągnika na pedałki :)



To były hity, a teraz czas na jeden kit. I po raz kolejny przyznam się, że to był mój pomysł...

Płyta z piosenkami dziecięcymi. Skusiła mnie cena, okładka i ilość piosenek, gdyż to trójpak. Oferta atrakcyjna na pierwszy rzut oka, nie miała tylko możliwości posłuchania choćby fragmentów utworów. Miałam nadzieję, że trafię dobrze, tymczasem.... podróże samochodem, gdzie obecnie przechowywane są płyty ze względu na prośbę Hani, której te "hity" przypadły do gustu, stała się dla nas udręką duchową i psychiczną. Piosenki mają taki bit, że ledwo tekst słychać, a na dwóch z trzech płytach fałsz rani uszy... Szukamy czegoś porządnego, żeby po cichu wyeliminować owe hity z naszego życia. Już nie skusi mnie atrakcyjna cena. Żal mi psuć gusta muzyczne moim dzieciom :)






I na końcu perełka. Mój tegoroczny prezent nr jeden dla mnie :) 




Książka zawiera trochę herezji, a autorowi wydaje się, że pojął niepojęte, ale w końcu to tylko opowieść, która rzeczywiście jak zachęca streszczenie trzyma w napięciu i wciąga. Czyta się chętnie, lekko i przyjemnie. Całość rzeczywiście rozbija się o wiarę w istnienie ŚM, choć przyznać muszę, że jest on tak przedstawiny, że nie zachęca do wiary w siebie ;p Pyszny, nieco egoistyczny, wredny i nieposłuszny Pani Bóg (??), próbuje rozwalić ludziom świeta, czy mu się uda - musicie przeczytać sami, bo mimo wszystko warto. Nie polecałabym jednak tej lektury dla dzieci, a rzeczywiście dla tak opornych i odpornych na historie o ŚM jak ja :)

No i koniec końców, zdjęcie sytuacji, która poprawiła humor wszystkim uczestnikom wieczerzy wigilijnej, znającym moje podejście do sprawy ŚM - może i Wam poprawi ;)
Swoją drogą chciałam zaznaczyć, że w tym roku ŚM wraz z żoną baaardzo się postarał i strój miał wysoce odpowiedni, ku mojemu zdziwieniu i radości :D Nawet peruka była profesjonalna i nie zdradzała nic z tajemnicy, pomimo zeskakującej co chwila (ku naszemu rozbawieniu) czapki - tfu - mitry :)



piątek, 2 stycznia 2015

jaki był ten rok?

To był dobry rok! Rok dużych zmian dla nas. Janek przyjął sakrament chrztu, przeprowadziliśmy się do nowego, własnego domku, Hania poszła do przedszkola, uczciliśmy 3 rok naszego małżeństwa i kolejne urodziny naszych dzieci. To był bardzo dobry rok, pełen pięknych chwil i wzruszeń, jakie gwarantują nam nasze pociechy. :) Jego koniec uczciliśmy w skromnym, ale zacnym gronie 2 par i 3 dzieci, balując i rozmawiając do 4:00. Mimo wielkich chęci dotrwania do fajerwerek zarówno Jaś jak i Hania poszli grzecznie spać przed północą. To był rozpustny Sylwester do tego stopnia, że zmęczony Janek zasypiał, z nieotwartym na szczęście, batonem w ręku i nie było można go mu zabrać, bo się rozbudzał ;) Okazało się, że nasze okno tarasowe jest idealnym punktem widokowym na fajerwerski z pobliskiego Ż, a lampki choinkowe mają wersję "dyskotekową". Potańczyliśmy, pobawiliśmy się i tak oto wkroczyliśmy w rok 2015...

A jak zmieniły się nasze pociechy?
Janek to prawdziwy Johny Walker, tylko "iść i iść" - homo viator mały <3 Tak bardzo się zmienił! Jeszcze rok temu leżał tylko i się pięknie uśmiechał, a dziś rano podał mi chusteczkę i powiedział: "posze". Kiedy na moją prośbę powtórzył i utwierdziłam się w przekonaniu, że to "proszę", ogarnęło mnie ogromne wzruszenie. Nasz mały Jaś coraz więcej mówi! Jest bardzo komunikatywny! Biega po naszym domu słodko czasem się zataczając, lubi się tulić i rozdawać buziaczki. Jego zainteresowaniem jest robienie "bam" zawsze i wszędzie, wszystkiemu i wszystkim. Jest najbardziej radosnym i pozytywnym dzieckiem jakie znam! Jego uśmiech rozpromienia nasze dni. 
A Hania to mała piosenkarka, tancerka i artystka. W końcu nastał tak długo oczekiwany przeze mnie czas, czas zabawy lalkami i puzzlami <3 Teraz czekam na kolejny level - planszówki! :)) Jest tak samo słodka jak rozrabiająca. Niepokorna, nieposłuszna, uparta, ale dla nas najpiękniejsza i najsłodsza na świecie! Lubimy słuchać kiedy śpiewa, a zna już dużo piosenek i wierszyków, lubimy patrzeć kiedy tańczy i "ćwiczy" wymachując rękami i nogami. Coraz lepiej koloruje i zaczyna rysować. Lubi podróże i spotkania z innymi dziećmi. Jej "rozumki" przechodzą nasze wyobrażenia o dziecku w wieku 2 lat ;)
Nam zaś przybyło zmarszczek i siwych włosów, ale chyba z roku na rok kochamy się coraz bardziej <3

Życzę nam i Wam, aby nowy rok był również warty zapamiętania i przyniósł wiele radości i pozytywnych doświadczeń! :)