sobota, 28 lutego 2015

Gaba Gada i inne czytadła :)


Hania książki kocha od zawsze. Od małej, malutkiej lubi je oglądać, odnajdywać szczegóły, czytać po swojemu, lub słuchać. Bywało, że z jakiejś książki zapamiętywała jeden obrazek, (raz był to traktor w tomisku z usztywnianymi kartami - nigdy nie udało mi się spamiętać na której stronie on sie znajduje - raz świnki w Baśni Andersena), i kazała go dla siebie na nowo i na nowo szukać (w międzyczasie złośnica zamykała całą książkę ;p)
Zawsze lubiła wiersze. Czarowałam ją "Lokomotywą", rozśmieszałam "Panem Hilarym", a wiersze Brzechwy Hania wyśpiewuje przy wtórze tatowego grania na gitarze. Ostatnio nastał czas na poważniejsze lektury. Doceniam ten czas. W końcu można spokojnie poczytać, bez niecierpliwego przerzucania stron w poszukiwaniu kolejnej ulubionej ilustracji (chyba, że dosiądzie się Janek, który jest własnie na tym etapie). Hania zadaje pytania do treści, do niezrozumiałych dla niej jeszcze słów. Hania słucha - jak zaczarowana. Ma swoje ulubione pozycje, z których wyciąga wnioski na przyszłość i czasem - przyznaję - wykorzystuję przykłady z książek w określonych sytuacjach.


Ostatnio w prezencie otrzymaliśmy książki pani Izy Skabek. Powiem Wam, że to jedna z moich ulubionych pozycji w naszej biblioteczce i jestem nią na równi (o ile nie bardziej) zachwycona co Hania :)
Zarówno wiersze jak i seria Gaba Gada czytają się same :) Wiersze same wpadają w ucho, przez co łatwo je wykorzystywać jako przerywnik w zabawie, jako trening pamięci, jako metodę na lepszy humor. Gaba Gada to pozycja na dłuższą chwilę, ale łyka się ją na raz :) Łyka się wszystkie strony razem z morałem i wszystkimi tymi emocjami, jakie na tych kartach są zawarte. A te emocje, to karta wyjęta z mojego dzieciństwa. Jadąc z bohaterką na rowerze czuje się wiatr we włosach i ma ochotę wybiec na podwórko na przeciw przygodzie! To kolejna pozycja, którą można wykorzystywać, by uwrażliwić dziecko na otaczający je świat, na innych. A teraz moja największa słabość - ilustracje...
Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, za co wielkie dzięki ilustratorce, pani Dorocie Prończuk! Tak cudnie zilustrowanej książki już dawno nie widziałam! Z resztą zobaczcie sami: 





A teraz chciałam Was zaprosić na stronę pani Izy, gdzie oprócz możliwości zakupienia jej wspaniałych książek, macie możliwość ściągnąć te opowiadania w wersji PDF za darmo! :)

http://izaskabek.pl/
Polecam - testowane na dzieciach! :)

czwartek, 26 lutego 2015

się porobiło

Jakby mi kto młotem walnął, jakby się sufit zawalił, jakby mi kto trąbą w ucho zatrąbił... Się porobiło. 
W środę się dowiedziałam, choć tak naprawdę przeczuwałam już tydzień wcześniej. Pojechałam, jak się jeździ po diagnozę - niepewna, choć niby już wiedziałam. To jest tak, jak kiedy człowiek wie, że coś będzie, ale nie wie jak bardzo.

Praca. Jak grom z jasnego nieba. 
Miała być od września. Miałam się byczyć i pławić w domowych pieleszach, miałam wieczory kolejnymi głupimi serialami zapełniać, ale się znalazła. 


Tak, bo moja praca znalazła się niemalże sama! 
Na końcu 2014 roku postanowiłam ujawnić się i wyjść z cienia. Podałam swoje dane, wypełniłam formularz i pojechałam na spotkanie, myśląc sobie "przecież jest środek roku - nie będą nic ode mnie chcieli - do września." Błąd! Uparli się, że wcześniej mnie wyrwą, niczym kwiat z korzeniami.

I dobrze :)
Bo jak spadać to z wysokiego konia, jak robić coś, to od razu. Nie wahać się, nie myśleć, nie rozmyślać, nie planować i gdybać, nie bujać nad przepaścią - tylko skakać! 

I skoczyłam. Dziarsko i odważnie w wir roku szkolnego. Pomiędzy ławki i nieznane twarze, pomiędzy szepty i szmery i gwar nieznośny. Pomiędzy setki pytań, z których niby żadne nie jest głupie, a tylko moje odpowiedzi muszą być mądre, pomiędzy stres i pytanie co to jest "ryczka" i dlaczego w wielkopolsce placek się je zamiast ciasta...
I dobrze :)

I może sie w końcu w tym odnajdę? A jeśli nie... Się zobaczy... 

górnooruńska katechetka z zapaleniem gardła :)


piątek, 13 lutego 2015

chorowanie idzie nam źle

Chciałabym, żeby moja rodzina potrafiła chorować reklamowo. W TV wszystko jest proste - wystarczy psiknąć, wziąć pastylkę i leci się na imprezę.
A my!? A my nawet nie wiemy czy jesteśmy chorzy, czy nie. A jak już wiemy, że jesteśmy chorzy, to nie wiemy czy to wirus czy bakteria.
Wydawało się, że już jest dobrze jak nigdy (czyt. od ok czterech miesięcy), że kataru (prawie) brak, że kaszlu (prawie) nie ma, że w końcu 17-miesięcznego Janka zaszczepimy szczepieniami na 13 - miesięcy. 
To było tydzień temu w środę. W środę, w którą Hania dostała temperaturę...
Hania pojechała na dzieci chore - Janek na zdrowe. Janek osłuchowo wzorowy, gardło różowiutkie jak należy, humor dopisuje - można szczepić, ALE "poczekajmy aż zbadam siostrę" - powiedziała Pani Dr.
Siostrę przebadała. Jak to na rodzeństwo przystało - ona również czysta była - zarówno na ciele jak i na oskrzelach. Z tego powodu Janek zaszczepiony nie został. Dziwne? Niestety - prawdziwe. W Hani przedszkolu panowała ospa, więc było podejrzenie, że następnego dnia, będziemy mieli w domu małą biedronkę.
Zamiast gier planszowych ze znajomymi było siedzenie w domu, bo "ospa party" (na szczęście) z mody już wyszła.
Krostek nie było, gorączka niedługo po tym ustąpiła. We wtorek zaczęło mnie boleć gardło. A z wtorku na środę pojawiła się temperatura. Dzieci moje zaś - okazy zdrowia - tylko podziwiać. Tradycyjnie w środę - dzieci w samochód i pełni nadziei na szczepienia! 2,5 h w poczekalni w godzinach, kiedy nasze maluchy szykują się do spania i zaczynają robić dziwne rzeczy. 2,5 h szurania plastikowymi krzesełkami z nudów. Nosz, się wszyscy uwzięli i nagle w środę 11.02.14. postanowili odbębnić bilansy i szczepienia. Nosz!
Dotykam czoła Jasia raz... dotykam drugi raz... Mąż widzi to i mówi: "też mi się wydawało, że jakiś taki ciepły". Przyszła nasza kolej. Pielęgniarka do termometru, termometr do Jasia - 37C. Nosz.....!!!!!!
No ale jest jeszcze Hania, która temperatury nie ma, ospy jednak nie przechodziła, mama się przygotowała i (nieco naciągane) oświadczenie od dr przedszkola, że Hania chodzi do "grupy żłobkowej" zdobyła więc co - szczepimy?
Hola, hola! Oświadczenie się przynosi dużo wcześniej, bo szczepionki refundowane wysyła sanepid. Po płatne leci się do apteki obok, ale refundowane lecą z Warszawy..... Grrrrrrrr. W życiu bym nie pomyślała, jak prędzej nie przypuszczałam też, że po szczepionki się biega z receptą do apteki. W poprzedniej przychodni był ten komfort, że w gabinecie szczepień stała wielka lodówa wypełniona po brzegi szczepionkami różnego gatunku i maści, a na biurku pielęgniarki stał terminal do płatności.
Cóż.
No to pakujemy się do gabinetu z wyrzutami sumienia, że chore dziecko na dzieci zdrowe przynieśliśmy i że ja w akcie desperacji też z tym gardłem tam siedzę, bo przecież jak to tak męża w pojedynkę z dwójką szczepionych dzieci puścić. Ja dostałam antybiotyk, Janek skierowanie na CRP, które okazało się znacznie podwyższone więc dostał antybiotyk "na zapas" jeśli temp. nie minie, a Hania...
A nad Hanią, która już wiedziała, że szczepiona nie będzie Pani Dr. się zlitowała i załatwiła jednak jakąś szczepionkę przeciw ospie, w miejsce której wezmą sobie później tą warszawską. Uf - choć jedno z głowy. 
Muszę powiedzieć, że jednak byłam nieco poirytowana (obok oczywistej radości), kiedy następnego dnia Jankowi temperatura przeszła i znów jest okazem zdrowia. Kolejny termin na szczepienie mamy na piątek za dwa tygodnie. Jeśli do tej pory Janek zachoruje.... ;/
Za to na mnie antybiotyk nie działa. Czuję się coraz gorzej, a dodatkowo okazało się, że przez nasze niedopatrzenie, od jakiegoś czasu nie jestem ubezpieczona w NFZ, a zgłoszenie mojego ubezpieczenia trochę potrwa, a na pewno nie zrealizuje się w ten weekend, w który znów wypadną nam planszówki...

Najlepiej póki co ten okres chorobowy znosi ten członek naszej rodziny, który się zachartował - o tak:





poniedziałek, 9 lutego 2015

mocni w gębie

Moje dzieci może nie są mocne w nogach, ale w "gębie" na pewno!

Z chodzeniem się nie spieszyły, za to ust i języka zaczęły używać dość wcześnie i nie chodzi tylko o jedzenie ;)



We wcześniejszych postach tyle wychwalałam Hanię, że należy uczynić zadość sprawiedliwości i pochwalić teraz Jana, który w ostatnich dwóch miesiącach postępy w mowie poczynił zacne.
Proszę Państwa - oto nowe nabytki w mowie polskiej mojego Syna, które zdołałam spamiętać:



pofe - proszę (potrafi używać sam, bez podpowiedzi w odpowiedniej do znaczenia słowa sytułacji!)
kuje - dziękuje
usio - ucho
katja - kolacja
ch(r)ucha - chrupka
bana - bałwan
bana - banan
pam - pan/pani
kółka - kółko
hopa - usiąść/wstać/skoczyć
ciach - kroić/nóż
jajo - jajko
kululu - położyć się/kulać
wofy - włosy
ta - tak
nie - nie
kuka - kurka
alo - halo
mona - można
puta - picie

i największy hit
Jasio/Jasiu/Jaś 

Te słowa zna już jakiś czas, ale ostatnio ewoluowały i zastąpiły między innymi słowo "Ania". Od teraz Hania, Tosia i wiele innych malutkich stworzeń, łącznie z autorem słowa, to: "Jasio" :)
Wyróżniony został Olo - starszy kuzyn, który widać wybija ponad standardy, jakie opisuje słowo "Jasio" :)




poniedziałek, 2 lutego 2015

co za zima

Co też się porobiło!? Co takiego się stało, że i jesień i zima całe zakatarzone. Że człowiek już nie wie, czy przesadził w jedną, czy drugą stronę. Że nie ma pojęcia, czy przegrzał, czy wyziębił.
Chyba nie ma co szukać swojej winy, bo ile matek i ojców tyle modeli wychowywania i chowania, a większość i tak chora. 
Prywatnie jestem za dość "chłodnym chowem", a moje dzieci budzą lęk w babciach i dziadkach, bo boso po podłożach różnorakich biegają. Ostatnio jednak zwątpiłam. Dzieci w kapciach, w podkoszulkach, w skarpetach i co? I nico. Tak samo chorują, jak chorowały przy poprzednim postępowaniu. Zarazków niezliczona ilość w powietrzu krąży i już sama nie wiem, jak ich przed gilami i kaszlami chronić. 
Taktyki przyjmowaliśmy różne. Raz przez długi czas siedzieliśmy w domu i z innymi psikającymi się nie widzieliśmy - dzieci zachorowały, choć 30 km oddalenia od "zarażających". Drugi raz gile ignorowaliśmy i dzieci na spotkania braliśmy - gili tyle samo. Bez znaczenia.
Tylko rodzic i tak rodzicem pozostanie i się waha - wyjść na dwór, czy nie wyjść. Pozwolić się w śniegu wytarzać, czy nie.
Niby śnieg i mróz zdrowy - czukczowe kobiety chore dzieci do naga rozbierają, gołym pupasem po śniegu przeciągają i dzieć zdrowy. Tylko, że u nich mrozy, a u nas - zależy jak zawieje. Raz nie można z podjazdu wyjechać bo pół koła w błocie, innym razem bo koła niczym na lodowisku kręcą się w miejscu. Ech - taki mamy klimat...