poniedziałek, 28 września 2015

5 gadżetów, których na pewno nie kupię swoim dzieciom



Ostatnio zalewa nas fala nowinek z zakresu opieki nad dzieckiem. Producenci przekonują nas, że bez ich produktu ani rusz, że jeśli nie wydacie tych jedynych 10 tysięcy na nieodzowne gadżety wasze macierzyństwo/ojcostwo będzie przypominało syzyfową pracę. Reklama działa na tyle sugestywnie, że wyobrażasz sobie taki oto wybór: albo snujesz się po domu jak wampir albo ze spokojem czytasz książkę i popijasz kawę.
Znając wiele matek wiem, że ilość pomocnych sprzętów wcale nie wpływa znacząco na stan naszego zmęczenia. Po pierwsze nie każde dziecko jest takie samo, po drugie nie każdy sprzęt jest dla każdego, po trzecie... macierzyństwo to macierzyństwo i pewne trudy i zmęczenie są w nie wpisane (przypomnijcie mi to w lutym jeśli będę narzekał na płaczącego noworodka ;)
parentnig.pl
Z moich przemyśleń i obserwacji rynku z artykułami dla mam, tatusiów i dzieci wyłoniła się taka oto lista rzeczy, których nigdy nie zdecydowałabym się kupić swoim dzieciom.

Nr 1.
Na pierwszym miejscu znajduje się rzecz, która wydaje się tak absurdalna, jak to tylko możliwe (przepraszam, jeśli ktoś poczuł się urażony).
Jest to kask dla dzieci uczących się chodzić.
Rozumiem i popieram kask rowerowy, kask na narty, rolki, hulajnogę... ale kask do nauki chodzenia?! Na litość...!
Teraz wyjdzie może na to, że ze mnie matka patologiczna, ale przyznam, że mimo iż Janek obijał (i nadal obija) sobie głowę sto razy na tydzień, o kasku dla niego mówiłam jedynie w żartach. Całe szczęście - główka dziecka jest tak zbudowana, że od zwykłego upadku co najwyżej nabije sobie guza. Nasza zaś w tym głowa, żeby teren po którym porusza się nasz maluch był odpowiednio przygotowany i zabezpieczony.
Ja zwracałam uwagę przede wszystkim na to, żeby podłoże nie było śliskie, żeby ostre kanty były zabezpieczone i żeby bez opieki póki nie czuje się stabilne nie wdrapywało się na wyżyny kanap, stołków, itp. (choć kto uchroni dziecko przed wszystkim?!) Czy taki kask wspomaga naukę chodzenia (a nawet raczkowania bo w opisie i taką funkcję zawiera? Szczerze mówiąc wątpię. Wierzę zaś, że dziecko musi kilka razy upaść, żeby nabrać odruchów, dzięki którym w sposób naturalny będzie potrafiło chronić wrażliwe miejsca przed uszkodzeniem. W końcu unikanie bólu to raczej rzecz na tyle pierwotna i naturalna, że należałoby zaufać swojemu dziecku, że nie będzie przeczyło prawom natury. Przypuszczam, że skoro kask to i ochraniacze na nogi i łokcie niektórzy nakładają dziecku do poruszania się po domu...

Nr 2.
telezakupy.tv
Miska niewysypka. Miski na przekąski, która pokonuje prawa grawitacji.
Przyznajmy to szczerze - jest to gadżet dla leniwych rodziców. Owszem, ja do nich też należę, ale jednak nie pokusiłabym się o taki zakup pomimo dość atrakcyjnej ceny jak za taki wynalazek.
Nie będę ryzykowała zawałem serca mojego dziecka w momencie, kiedy nie będę miała przy sobie tej cudownej miski i odkryje ono w końcu, że coś może się wysypać lub (o zgrozo!) wylać! ;)
Może moje słowa byłyby puste i nieszczere, gdyby nie fakt, że wychowuję już dwoje dzieci, które opanowały sztukę jedzenia i picia z normalnych naczyń, co opłacone było tonami ręcznika papierowego, litrami wody zużytej do mycia podłóg i tysiącem moich skłonów i przysiadów. Ciekawe czy producenci potrafią odpowiedzieć na pytanie: kiedy jest odpowiedni wiek, żeby oprócz tego, że Wróżka-Zębuszka nie istnieje wyjawić dziecku, że jak przechyli zbyt mocno miskę z owsianką to ta mu się po prostu wyleje na nogi?

Nr 3
Chodzik - sprzęt, na którym wychowały się całe pokolenia i bez którego ówcześni rodzice nie wyobrażali sobie życia. Jego główną chyba zaletą jest to, że babcie, które nie mogą patrzeć jak ich kochane wnuki pełzają po podłodze mają spokojną głowę ;)
Wynalazek ten zdaje się zadowalać wszystkich - użytkownik się cieszy bo uzyskał choć namiastkę samodzielności, rodzice się cieszą - bo uzyskali choć namiastkę spokoju, ale...
Ale od kilku lat specjaliści alarmują, że te obręcze na kółkach choćby miały nie wiem jak wygodne siedzenie i nie wiem jak atrakcyjne zabawki na stoliczku nie są dla dziecka zdrowe.
Dlaczego?
1. W czasach, kiedy tak popularne jest wszystko co bio i eko nie powinien budzić wątpliwości fakt, że przyspieszanie naturalnych procesów rozwojowych jest szkodliwe. Nauka chodzenia to bardzo trudny i wymagający etap w rozwoju naszego dziecka. Jest jak daleka wyprawa, w którą nie jest dobrze ruszyć nieprzygotowanym. Chodzenie angażuje wiele części naszego ciała oraz wiele mięśni. Jeśli te nie będą odpowiednio silne i odpowiednio przygotowane, ciało dziecka w pozycji pionowej będzie walczyło o przetrwanie przyjmując nienaturalne pozycje (bo mięśnie go nie utrzymają).
W chodziku dziecko bardziej wisi niż stoi i choć nauka chodzenia bez upadków wydaje się kuszącą propozycją może więcej szkody narobić niż nabite guzy.
2. Problemy z kręgosłupem i bioderkami. Wyżej wymienione kwestie mają wpływ na utrwalanie się złych nawyków postawy oraz wad kręgosłupa i stawów biodrowych. W chodziku nóżki dziecka wyginają się w sposób nienaturalny. Zauważono, że dzieci, które korzystają z chodzików często mają problem ze szpatowatością.
3. Dziecko poruszając się w chodziku źle ocenia odległości.
4. Nie widzi swoich stópek - nie widzi ich pracy, więc nie jest w stanie kontrolować i poprawiać jej jakości.
5. W 2002 roku Marry Garet (dziekan wydziału psychoterapii uniwersytetu dublińskiego), opublikowała swoje badania, które dowodzą, że chodzik tak naprawdę nie przyspiesza, a opóźnia rozwój dziecka. Statystycznie rzecz biorąc, dzieci które korzystały z chodzików zaczynają chodzić o cztery tygodnie później od dzieci, które z chodzików nie korzystają.
6. Chodzik daje złudne poczucie bezpieczeństwa... tymczasem w Portugalii w jednym roku średnio ponad 800 dzieci musi korzystać z pomocy lekarskiej po upadku w chodziku.
Co więc zrobić, żeby dziecko nauczyło się chodzić i nie nabawiło się wad postawy?
Pozwolić mu ćwiczyć do woli... na podłodze. Podłoga, to najbezpieczniejsze miejsce dla dziecka. Nie ma skąd spaść, a jeśli już zacznie wstawać, to do podłoża nie będzie miał daleko. Podłoga daje nieskończone możliwości rozwoju. Turlanie, pełzanie, raczkowanie (ważne by na wykładzinie/dywanie a nie panelach), doskonali rozwój mięśni i gwarantuje, że prędzej czy później nasze dziecko samo usiądzie, a następnie samo wstanie przy meblach.
Dziwili się niektórzy kiedy zabraniałam prowadzania moich dzieci pod paszki lub sadzania, kiedy jeszcze sami po raz pierwszy nie usiedli. To wszystko ma sens i wcale nie jest ograniczaniem dziecka, ale troską o jego rozwój i naturalny bieg rzeczy. :)
(więcej o chodzikach na licznych stronach internetowych, u ortopedów, fizjoterapeutów i w poradnikach dla rodziców ;) więcej chociażby tu

Nr 4.
Tłumacz płaczu dziecka.
Już tak nas Pan Bóg stworzył, że matka jest niezastąpiona :) Kto tak dobrze rozumie swoje dziecko jak ona!?
A jeśli ona czasem nie jest w stanie rozeznać nastroju swojego dziecka, to będziemy wierzyć w to, że maszyna zrobi to za nią? Czytając opinie w internecie zazwyczaj natrafiam na takie: "rodzice są zadowoleni, urządzenie pomaga im w rozpoznaniu przyczyn płaczu, oczywiście nie w 100%, ale wystarcza, żeby czuli że jest pomocne
Zalety: 
http://www.noisemademedoit.com/wp-content/uploads/2012/08/why-cry-700x466.jpg
 
 
o dziwo pokazuje dość trafne wskazania"
 
Serio? To wystarcza? "Dość trafne wskazania" jest w stanie zasugerować każdy laik. Czego może chcieć od nas maluch? Zazwyczaj jeść (a nawet jeśli nie do końca o to mu chodzi, to jedzenie, szczególnie z piersi mamy często go uspakaja). Jak nie jeść, to może czas na zmianę pieluchy? Jak nie pielucha to... pewnie coś boli.
Owszem - miewałam chwile frustracji, gdyż nic nie pomagało i nie wiedziałam o co może chodzić mojemu dziecku a sprawdziłam już wszystkie możliwości. Co zmieniłby tłumacz płaczu dziecka, który po prostu wybrał by na podstawie bliżej nie znanych parametrów jedną z i tak już przetestowanych przeze mnie opcji (pielucha, czas na karmienie czy czułości?)
Mamy - więcej pewności siebie! Znacie swoje dzieci znacznie lepiej niż kawałek plastiku nafaszerowany elektroniką!
 
Nr 5. Nosidełko pozwalające nosić dziecko tyłem do rodzica.
google
Niezwykle popularne i kuszące. Dziecko może oglądać świat prawie z pozycji dorosłego, nie targa nas za włosy jak w przypadku noszenia na plecach czy też nie ślini nam nowej bluzki jak w przypadku noszenia przodem do klatki piersiowej rodzica.
Jednak wbrew podzielonym opiniom (nawet wśród znanych i cenionych ortopedów), ja swoją intuicją i babskim rozumem ufam tym, którzy mówią, że takie noszenie dziecka jest wyjątkowo niezdrowe. Mnie osobiście wystarczą takie autorytety jak Paweł Zawitkowski czy mój prywatny fizjoterapeuta. Ich opisy tego, co dzieje się z miednicą, biodrami i kręgosłupem dziecka w takich nosidłach skutecznie mnie zniechęcają do ich zakupu. Widziałam niejednokrotnie dzieci noszone w ten sposób. Nie wydaje Wam się, że one nie siedzą a wiszą? Cały ciężar ciała przenoszony jest na miednicę dziecka. O zgrozo niektórzy ortopedzi pozwalają tak nosić nawet miesięczne i dwumiesięczne dzieci!
Tylko odpowiednie ułożenie nóg i bioder gwarantuje, że nie zaszkodzimy naszemu szkrabowi, a takie ułożenie gwarantuje noszenie przodem do rodzica, czy to na brzuchu czy na plecach. Warto zwrócić uwagę na jakość i certyfikaty wybieranego przez nas nosidła. Niezastąpione są chusty do noszenia, w których maluchy są bezpieczne już od pierwszych dni życia.
 
 

poniedziałek, 14 września 2015

piknik


Uwielbiam aktywnie spędzać czas z moją rodziną! Uwielbiam spacery, pikniki, festyny, jeziora i lasy i czas spędzany kreatywnie!
Z zaskoczeniem odkrywam jak wiele rzeczy można robić nawet z tak małymi dziećmi!

Okazuje się, że z maluchami można piec ciasta, robić obiad, sprzątać dom, ogarniać ogród, a nawet szyć na maszynie, przy czynnym ich współudziale i obopólnej radości!

Wczoraj wraz z Hanią uszyłyśmy poduszkę dla niej - we dwie! Ile dumy i radości!
W życiu bym nie wpadła na to, by zaangażować dziecko do pracy przy maszynie. Pomysł ten podsunęły mi Lilki Szpilki podczas warsztatów szyciowych na festynie rodzinnym. Wystarczy pedał od maszyny przenieść na stół i zaangażować malucha w naciskanie :) Trochę się bałam, że praca we dwie będzie oznaczała jeszcze więcej frustracji niż w pojedynkę, ale bardzo się myliłam. Hania szybko zorientowała się o co chodzi i przestawała naciskać na pedał w momencie kiedy ja otwierałam usta by ją o to poprosić (bo np. musiałam wyjąć szpilkę). 
W efekcie powstały dwie poduchy - piękne w swojej prostocie (choć tu zdania są podzielone - patrz poniżej).
Zachęceni sukcesem zrobiliśmy jeszcze latawce, przy których było trzeba użyć tak lubiane obecnie przez Hanię nożyczki, wyskakaliśmy się na różnych dmuchańcach, czerpaliśmy własnoręcznie papier, obejrzeliśmy różne pokazy, dobrze zjedliśmy i... nie mamy żadnych zdjęć. 
Ostatnio coraz bardziej się przekonuję, że robienie zdjęć, które tak cenię i lubię nie pozwala skupić mi się na radości z danej chwili. Tak więc wczoraj postanowiłam nie brać ze sobą aparatu. Mam nadzieję, że te radosne chwile i bez zdjęć zapadną nam na długo w pamięci.

A teraz rozwiązanie zagadki: komu nie podoba się poduszka.

Kiedy Janek dostał swoją poduszkę,bardzo się ucieszył. Jak tylko wróciliśmy do domu podusia poszła z nim razem do łóżeczka. Jaś leżał i patrzył na obrazki na tkaninie. Patrzył i patrzył... 
"Jasiu, podoba Ci się ta poduszka?" zapytałam gotowa na przyjęcie balsamu na moje serce...
"Nie...chyba nie" odparł na to mój syn, po czym kazał sobie zabrać poduszkę z łóżeczka.
.
.
.

A oto rzeczone poduszki: 





 

poniedziałek, 7 września 2015

(Nie)samodzielność

Nasza Hanka jest dla nas zagadką. Z jednej strony wiemy, że wiele potrafi, że jest zaradna, samodzielna, itd. Z drugiej...

Mała bardzo wcześnie zaczęła jeść sama łyżeczką, pić z kubka, potrafi sama przygotować dla siebie kanapkę, skorzystać z toalety i zrobić podstawowe zakupy w sklepie, a jednak czasem nachodzi ją taki dziwny nastrój, że zaczyna udawać, że nie potrafi poradzić sobie z najprostszą rzeczą typu wejście po schodach, itp. 


Już jakiś czas temu wydawało mi się, że gdyby tylko chciała, to ogarnęłaby bujanie się na huśtawce sama (raz przez małą chwilę widziałam ku temu podstawy). Ona jednak utrzymywała, że nie potrafi, że nie rozumie czym do przodu, a czym do tyłu należy ruszać, żeby huśtawkę wprowadzić w ruch. 
Wczoraj się przełamała i pokazała nam, jak potrafi, sama z siebie wysoko się rozbujać. 
Aplauzom, pochwałom i dumie nie było końca. 
Skąd jednak to udawanie bezradności? Czyżby to jednak nadal była zazdrość (o którą już dawno, dawno jej nie podejrzewałam), czy potrzeba dodatkowej uwagi?
Nie wiem. Ale wiem, że muszę jej jakoś pokazać to, że samodzielność i zaradność nie oznaczają jeszcze końca dzieciństwa :)








Na koniec chciałam przypomnieć że to ostatnie dni naszego konkursu z poprzedniego posta - ZAPRASZAMY do wzięcia udziału :)




środa, 2 września 2015

coś o pasji + KONKURS!

Ciąża w sytuacji, kiedy ma się starsze dzieci w przedszkolu, a samemu jest się na l4 ma tę zaletę, że możesz się tym czasem delektować na nowo. Ja, korzystając z tego, że drugi trymetr przyszedł wraz z nowymi pokładami energii postanowiłam wykorzystać ten czas twórczo - na realizacji swoich marzeń.
Jeszcze jakiś czas temu chodziłam i marudziłam, że właściwie to nie mam żadnego hobby, a jak już mnie coś interesuje, to jest to dla mnie rzecz absolutnie niedostępna z powodów wszelakich. 
Odnalazłam jednak takie dziedziny, które pozwalają mi twórczo spędzać czas, jednocześnie czerpiąc z tego niebywałą radość. Oczywiście pierwszą z nich to jest oczywiście macierzyństwo, ale że właściwie cały blog jest właśnie o tym, tym razem napiszę o pozostałych ;)

Jak wiadomo samemu jest się ciężko zmotywować do różnych rzeczy. Tak było i ze mną. Godziny przeglądania różnych tutoriali, blogów, poradników i ... nic. Pomogło umówienie się z koleżanką, która tajniki decoupage'u przekazała mi na żywo ;)

Nauczyłam się podstaw, obdarzyłam na święta Bożego Narodzenia rodzinę moim kulawym, ale z serca wykonanym hand mad'em i... pomimo wykonania hurtowych ilości chusteczników, bombek i innych ozdób nie straciłam zapału! Stwierdziłam, że to jest chyba to! :) Z czasem łapałam się na tym, że błądziłam wzrokiem po domu w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się zdecoupage'ować ;)
Powoli doskonalę swoje umiejętności i zdobywam wiedzę na temat coraz to nowszych technik i powiem Wam - przynosi mi to mnóstwo frajdy! Polecam każdemu, kto lubi relaksować się czynnie.

Kolejna rzecz to szycie maszynowe. Marzyłam o tym od dawna. Pierwsze uszytka to były poszewki na poduszkę wykonane na maszynie mojej mamy i jakieś próby tild, jednak nie tyle zapał, co możliwości szybko się wypaliły, bo maszyna nie dość że złapała drobną awarię z którą nie potrafiłam sobie poradzić, to jeszcze ciężko się nią dzielić, kiedy odległość pomiędzy użytkownikami wynosi 300 km. Obecnie stałam się posiadaczką sprzętu jak najbardziej wystarczającego jak na mój brak umiejętności i próbuję się wprawiać na maszynie Singer 8280. Nie powiem - do decoupage'u póki co mam większą smykałkę, ale życie byłoby nudne bez nowych wyzwań. 

Dziś podeszłam ambitnie ;) do tematu i korzystając z nieobecności dzieci uszyłam pierwsze "coś", a mianowicie worek na kapcie dla Jaśka ;)





Potrzebowałam takiego czasu dla siebie. Nie na leżenie, nie na ogarnianie domu czy swojej macierzyńskiej urody, tylko czasu na realizację swoich pragnień i pasji :)


W związku z tą radością, postanowiłam ogłosić pierwszy konkurs na TupotMalychStóp, w którym do wygrania (do wyboru), jedno z moich "dzieł" :)


1. Herbatnica z postarzanym wiekiem i motywem ludowym





lub

2. Pudełko na skarby małej księżniczki






Jeśli jesteście zainteresowani, to proszę o:
1. komentarz pod postem konkursowym wyrażający chęć udziału w losowaniu oraz określający, którą nagrodę byście chcieli (1,2)
2. Polubienie naszego funpage'u na Facebooku
3. Udostępnienie publiczne na Facebooku posta z konkursem
Wynik podam 9 września na funpage'u :)