poniedziałek, 27 stycznia 2014

4 YOU

7360 g (dane z 17 stycznia)
43 cm obwodu główki
43 cm obwodu klatki piersiowej
wzrost gdzieś między 68 a 74 cm
4 miesiące życia.
Tyle w cyfrach, bo o nich najprościej.
Jeszcze do wczoraj napisałabym pewnie, że Janek niewiele się zmienił, że nadal grzeczny, przykładny i spokojny. Hmmmm... Taaaa...
Zacznijmy od pozytywów i tego, co się nie zmieniło.
Nadal uwielbia się uśmiechać,
nadal uwielbia Hankę,
nadal uwielbia przebywać w towarzystwie, ale...
Ale tak to lubi, że coraz mniej śpi.
Krzyczy ile sił w momencie, kiedy odkłada się go do łóżeczka, choć zazwyczaj za sekundę się uspokajał (do dziś).
Drzemki Jasia trwają coraz krócej, za to w nocy - o zgrozo - budzi się coraz częściej! Dziś chyba z 6 razy musiałam do niego wstawać. To, plus to, że marudny był dziś strasznie powoduje, że ojciec biologiczny zaczyna podejrzewać go o ząbkowanie. Pilnie się temu przyglądam, co by zgarnąć laur zwycięskiego odkrywcy, ale zębów póki co niet, ani jakiś ich zapowiedzi, oprócz wspomnianego marudzenia i natarczywego pakowania piąstek do buzi.
Silny jest nadal i to coraz bardziej. Chętnie dźwiga tułów do tego stopnia, że potrafi usiąść z pozycji półleżącej. Co prawda chwieje się zaraz jak galareta, ale po sekundowej przerwie ponawia wysiłki. Wszystko po to, by obserwować lepiej otoczenie, które go bardzo ciekawi. Jaś poznał też tajniki mimowolnego przemieszczania się i eksploruje swoją matę, obkręcając się na niej o 180 st. lub też z niej po prostu zwiewając na dywan. Coraz sprawniej idzie mu chwytanie zabawek, którymi macha jak szalony lub pakuje do paszczęki. Lubi gwizdanie :) Cieszy się bardzo, szczególnie na wygwizdywaną melodię z bajki o trzech świnkach ;)
Niestety nadal ulewa, choć jakby ciut rzadziej. Ma skłonności jakieś do AZS, co owocuje suchą skórą.
Z tego samego powodu, dla którego także Hania miała zalecone wprowadzenie pokarmów stałych po 4 miesiącu (mimo karmienia piersią), Jaś dziś w ramach świętowania ukończonego 4 miesiąca dostał swoje pierwsze jabłuszko :)
Najpierw się zdziwił.
Skrzywił.
Zrobił zniesmaczoną minę.
Później docenił nowy smak i rozpłakał się, kiedy posiłek składający się z dwóch łyżeczek musu, został zakończony wytarciem buzi. Jak to KONIEC?!!

ps.: w tym miejscu chciałam zawnioskować o dorobienie dalszych (niż 5) rozmiarów pieluszek dziecięcych, gdyż w 4 miesiącu życia rozpoczęliśmy paczkę z rozmiarem 4! 3 nie dają już rady...







sobota, 25 stycznia 2014

Tak Cię kocham, że bym Cię zjadł.

Znacie takie powiedzenie: "tak cię kocham, że bym cię zjadł"? No właśnie. Tylko, że dorośli używają tego zwrotu raczej w przenośni, co by o kanibalizm nie być posądzonym, a taka Hania na serio przystawia swe ostre, bo jeszcze nie stępione, zębiska do Janka. Najbardziej upodobała sobie jego stopy (mmmmm, mniamniusie stópki). Ma jeszcze kilka innych sposobów na okazywanie bratu miłości. Potrafi na przykład z tych samych stópek co je gryźć lubi wybierać mu farfocle skarpetowe. Na tym punkcie ma istną manię! Raz została przyłapana na tym, że wybierała farfocle kumpeli Julce, która - nie powiem - dość z tego faktu była zadowolona, aczkolwiek tak samo mocno zdziwiona. Często można też napotkać Hankę "tulącą" swego brata. Wygląda to dość przerażająco, bo Jaśka prawie spod niej nie widać. Kiedy rzucam się przerażona ratować swe młodsze dziecię, w ostatniej chwili zaskoczona widzę i słyszę jego zaciesz, wydobywający się gdzieś spomiędzy gąszczu włosów siostry. Tak więc zazwyczaj z ratowania rezygnuję - co im będę frajdę odbierała. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejnym razem z nie mniejszym przerażeniem biegnę z interwencją. Hania często głaszcze swojego brata. Zdarza się jednak, że poniesiona na falach tych miłosnych emocji ręka spada jej coraz mocniej na małą główkę, a oczy brata zaokrąglają się w wyrazie zdziwienia. 

I choć permanentnie wyprzedza go w kładzeniu się na matach/huśtawkach i zabawki akurat pilnie potrzebuje te, których brat używa, to się upomni i wstawi za Jasiem, co by spać bez buziaka nie poszedł, co by nie zapomnieć mu zrobić "idzie rak nieborak", co by konik z lego duplo nie zapomniał przygalopować na jego matę. 
Mały dłużny nie zostaje i swoją miłość i fascynację siostrą wyraża jak tylko umie, rycząc czasem wniebogłosy, kiedy ta zniknie mu z pola widzenia, śmiejąc się nawet, kiedy przyduszony jest 12 kilogramami żywej wagi i dźwigając się do siadu, żeby tylko lepiej widzieć jakie to Hanka harce wyczynia.


Taka to siostrzano-braterska miłość u nas panuje :)





poniedziałek, 20 stycznia 2014

1,5

1. Rozmowy wychodzą nam coraz lepiej:

JA: Haniu jedziemy do Kościoła.
HANIA: NIE!
JA: Zobaczymy żłóbek i aniołka co główką kiwa jak się wrzuci pieniążek.
H: MAMA DA BAM?
J: poszukam, może znajdę jakieś drobne.
H TATA?
J...
(ps.: żłóbek był bez aniołka - uwierzycie?)

Mąż: Poproszę dwa chrupki.
J: Nie będę Ci podawała teraz chrupek (jedziemy autem, ja z tyłu z wyładowanymi kieszeniami - ciężko się do przodu przechylać ;)
H: tata, am?
M: tata nie ma, bo mama nie chce mi dać.
H: mama, da!
J: komu mam dać?
H: TATI!
(cóż było zrobić)

2. Zazdrość kwitnie:
Idziemy do kuchni przyrządzić posiłek, biorę ze sobą Jasia, by posadzić go w ustawionym w kuchni foteliku. Widząc to Hanka nabiera rozpędu i zatrzymuje się dopiero wtedy, kiedy jej pupa ląduje na leżaczku. Z łobuzerskim uśmiechem nie reaguje na prośby, by ustąpiła bratu miejsca. Pomaga stwierdzenie, że nie uszykuję jej śniadania, bo nie mam wolnej ręki trzymając Janka. 

Mała przeżywa też mini powrót do niemowlęctwa: potrafi już udawać, że płacze, zarządać, żeby nosić ją jak małą "dzidzie" na rękach, a nawet ostatnio zaczęła próbować namówić nas w nocy na podanie jej butli z mlekiem, której to już około 4(?) miesięcy nie używa.

Próbujemy namawiać Hanię do tego, żeby rezygnowała ze smoka. Ona tymczasem wydaje się być coraz bardziej od niego uzależniona. Nie dostaje go do zabawy, ale cmokaniom, oznaczającym smoczek ,nie ma końca, kiedy tylko włożymy jej płaszczyk, lub kiedy zasiądzie w foteliku samochodowym. Potrafi też już zakombinować i kiedy mówimy jej, że smok jest jej niepotrzebny oznajmia, że właśnie idzie "lulu", więc owszem, potrzebny jest jak najbardziej! Wracamy do domu, Hania pozbawiona smoka dobiega do Jasia leżącego na kanapie, wyszarpuje mu smoka z buzi i stanowczym głosem mówi do brata: "NIE."

3. Mała modnisia:
Żałuję, że szafki z braniami nie są wyposażone w kluczyk. Hania z upodobaniem wyciąga coraz to inne ubrania i stroi się godzinami. Co prawda potrafi założyć body Jasia wsuwając nogi w rękawy, moje majty przełożyć przez głowę, a ze śpiochów zrobić szalik - ale komu to szkodzi?
Dziś znów próbuje dostać się do szafki, mówię "Haniu, nie wolno", a Mała na to "Je(d)no?". Jak mogłam jej odmówić?
Uwielbia też stroić się w korale i bransletki, a kiedy tylko dorwie mój tusz do rzęs, wtyka sobie go do oczu próbując uzyskać efekt taki jak mama ;) Uwielbia wszelkiego rodzaju kremy (kinkin), gumki do włosów (gumkam) i perfumy (psik). 
Wczoraj przed wyjściem sięgam po jej płaszczyk, przez który przeciągnięte są jej różowe rękawiczki, Hanka na to podbiega do kombinezonu z rękawiczkami niebieskimi i oznajmia mi, że "te" dziś nosić będzie. 
Szybko zaczęły się problemy z ubieraniem ;)

4. Monitoring uliczny:
Nasze osiedle nie musi się martwić! Monitoring mamy dobry. Hania uwielbia obserwować życie na ulicy. Szczególnie pilnie doszukuje się na niej psa. Kiedy ją o niego pytam, twierdzi, że jest "duzi". Kiedy pytam gdzie jest ten pies, ona wskazuje świat za oknem. Kiedy pytam co robi ten duży pies, Mała twierdzi, że "siusiu" oO.

5. Śpiewający samochód:
Radio? Przecież to przeżytek! Rodzice w duecie fałszują najlepiej. A spróbuj tylko na dłużej tchu zaczerpnąć, to od razu przywoła Cię do porządku i śpiewać musisz dalej. (Dobrze, że minęła faza z tańczeniem w aucie ;)

Oto kilka przykładowych sytuacji z naszego życia z półtoraroczną (od wczoraj) Hanką :)



niedziela, 19 stycznia 2014

szczyt spóźniania się i sankowe przygody

Wszyscy na przysłowiowe "hurra" polecieli z pociechami na sanki. W końcu sypnęło, więc pobiegliśmy i my (wczoraj). 

Powiem tak: łatwo nie było, bo dzieci jakieś takie nagle pro-domowe się zrobiły i ruszyć nie chciały. Hania wywaliła całą półkę książek na ziemię i zaczęła je pilnie studiować, a Jasiek protestował przeciwko wciągnięciu go do kombinezonu. Namowy, prośby, zachwalania aury zimowej - "nie" - brzmiała odpowiedź. 
Ale - jakimś cudem się udało :)
Janek jeszcze chwilę pomarudził i zasnął, a Hanka złapała bakcyla i pokrzykiwała "goń, goń!", mając na celu przyspieszenie konia pociągowego, za którego robił raz jeden, raz drugi rodzic. 

A teraz wyjaśniam, o co chodzi w pierwszej części tytułu posta. 
Skoro mieszkamy skok od morza, to postanowiliśmy je w końcu odwiedzić :D Okolica piękna, Park Narodowy Płyta Redłowska pod nosem, więc my hop z wózkiem i sankami do tego parku i idziemy. Szliśmy i szliśmy i nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie idziemy, bo GPS nam pokazywał, że właśnie znajdujemy się na drodze morskiej gdzieś pomiędzy Helem, a Gdańskiem. Idziemy i idziemy i nie wiemy gdzie to morze.* Mąż uspakaja - gdzieś przecież dojdziemy. Ja coraz bardziej niespokojna, przecież gości mamy zaproszonych na ciasto. Tak więc od słowa do słowa nasza rozmowa się toczyła, a efekt jej był taki, że mąż mój poczuł potrzebę dopytania, na którą w końcu to owi goście są zaproszeni, ja mu na to, że na 15:00 przecież, on mi na to JAK TO NA 15:00 JAK JUŻ PRAWIE JEST 15:00, ja mu na to, że przecież do 3 osób przy nim dzwoniłam i zapraszałam na 15:00, a on mi na to - ZAWRACAMY NA DROGĘ Z KTÓREJ PRZYSZLIŚMY. Na tym etapie Hanka miała już wymięk totalny, my też, więc dostała smoka, pędziliśmy na złamanie karku po górach, dolinach, próbując zgadnąć jak tu najszybciej do tego domu, bo jedni goście już dają znać, że pod blokiem czyhają. Hania może by i zasnęła ukojona swoim narkotykiem w postaci smoka, (z którym to trzeba w końcu ostatecznie się pożegnać, tylko matka za mało odważna), jednak przeszkodził jej fakt (niegroźnego na szczęście) upadku z sanek, prosto w drewnianą belkę płotu...
Ech. 
Tak więc dalej pędziliśmy z Hanką, sankami, kocem na rękach i Jankiem w wózku, który otworzył już oczy i patrzył ze zdziwieniem na czerwoną z wysiłku i pośpiechu twarz pchającej go matki. 
Kiedy dotarliśmy na miejsce teść mój oznajmił nam (znanym NIESTETY ze spóźnialstwa), że dokonaliśmy mistrzostwa świata i właśnie spóźniliśmy się do siebie na kawę :)

*Pewien pan, spotkany podczas pędu powrotnego i dopytywany o drogę, oznajmił nam, że jesteśmy 5 minut spacerem od morza. Cóż... Może innym razem będzie nam dane je zobaczyć...








W pewnej chwili Hania odkryła, że może wychylić się do tyłu na sankach i podziwiać pięknie ośnieżone gałęzie drzew. Była zachwycona!


czwartek, 16 stycznia 2014

ambiwalentne uczucia

Emocji dnia dzisiejszego nie da się wcale tak łatwo streścić bo:

1. Zrobiłam to! Wyszłam na spacer z dziećmi, po długim czasie przerwy (nie licząc tego jednego razu z Agą, kiedy Hanka ze dwa razy na ziemi leżała, nogami tupała i zwiewała gdzie pieprz rośnie, a ja sobie powiedziałam, że nigdy więcej). W sumie bardziej wyjechałam niż wyszłam, bo wczoraj przytargaliśmy wózek bliźniaczy ze Starogardu Gdańskiego. Normalnie wycieczka na całego! Pojechaliśmy z prowiantem na drogę, z dziećmi uśpionymi/marudnymi. Oglądnęliśmy, wzięliśmy i dziś uprzejmy Pan, (który na bank nie czyta mojego bloga, ale i tak chcę mu tu podziękować), wytachał z mego auta tego tira dzieciowego, w którego ja ulokowałam Jasia targanego w materiałowej gondolce i Hankę, którą to prędzej po schodach niemal siłą z piętra za rękę zciągnęłam i pojechaliśmy
2. Hanka oczarowana bo pojechaliśmy autobusem! To jej pierwszy raz! Do tej pory autobusy myliła z pociągami i powtarzała na ich widok "ciuch, ciuch baba", bo baba - ta wielkopolska - rzeczywiście kiedyś koleją przyjechała. Autobusy to tu na szczęście te niskopodłogowe jeżdżą (gdzieniegdzie czasem ich nadal brak), co ułatwiło manewry, jednak tył wózka ledwo uniosłam. Ledwo, to ja w ogóle już na przystanek się dotargałam, bo wózek oprócz tego, że jest super - hiper i nie można się przyczepić ni do wyglądu, ni do praktyczności, jednak jedną wadę ma - brak skrętnych kół przednich. Oznacza to, że każdy zakrętasek najmniejszy chodnika okupiony jest rzucaniem się na rączkę wózka całym ciałem, coby nakręcić odpowiednio. Problem też w tym, że ja jednak bliźniaków nie mam i Hanka - co prawda tylko trochę ale - jednak jest cięższa od Jasia i dzieciowóz na jedną stronę zarzuca, co sprzyja jeszcze częstszym, gwałtownym i rozpaczliwym moim staraniom bym to ja wózek prowadziła, a nie on mnie. 
2. Spacer miły i fajny, bo i towarzystwo cioci A. i koleżanki J. zacne, ale bynajmniej nie od spokojnej rozmowy mięśnie mi się zmęczyły i coś w ręce przeskoczyło, a twarz zmarzła. To ostatnie to akurat wina miejsca spaceru raczej, bo na bulwarze, na którym to się lansiliśmy pogoda mało łaskawa. ALE po tym, jak to koleżanka J. nie zasnęła, Janek był podejrzany o bycie ciut głodnym, a Hanka wypuszczona na wolność wyganiała się trochę, poszliśmy na herbatę.
3. Herbata kosztująca prawie tyle co zupa - krem z pomidorów - to trochę przegięcie, ale owszem - dobra była (a co by nie było w taką pogodę i po spacerze z taranem zamiast wózka?) Krem z pomidorów za to (przypominam kosztujący tyle co herbata, co nie znaczy, że jakoś tanio), zamówiony specjalnie dla Hani, której pora obiadowa już dawno minęła, a która (co do niej niepodobne), jakoś specjalnie jeść nie wołała, był średnio w moim guście, a to ja zjeść go musiałam. Istnieje jeszcze wytłumaczenie takie: może po prostu moja córka gust ma po mnie, ale dlaczego wtedy właśnie wcina grejpfruta bez cukru nawet?. 
4. Gdy już przewinęliśmy pieluszki, pozbierałyśmy ze dwa razy porozrzucane kredki, opuściliśmy nadmorski przybytek, podreptałyśmy w kierunku gdzie Auto/Bus, bo jedna z nas samochodem właśnie przyjechała. Oprócz tego, że tempo musiało być średnio spacerowe, bo się taryfa na parkingu kończyła, to takie chodzenie jest fajne, bo nastała ciszaaaaaa.... Posnęli. 
5. Jakby oprócz: radości, złości, wściekłości, rozpaczy i zachwytu, było mało emocji, doszło jeszcze: zażenowanie, wstyd i poczucie niesprawiedliwości. No bo pakuję się w drogę powrotną do autobusu 133. Czekam grzecznie nie złoszcząc się, że ludzie się mi pod koła pchają i wykorzystują fakt, że mobilniejsi są ode mnie, w końcu wchodzę. Chcę ładnie zaparkować pod oknem, coby nikomu nie wadzić i nagle wyprzedzająca mój tir starsza pani z laseczką zostaje nim delikatnie zaczepiona. To spojrzenie... Nie do zapomnienia... I nie wiesz czy się zapaść pod ziemię, wysiąść z autobusu i pójść pieszo do domu czy... Wybrałam opcję light i powiedziałam "przepraszam". Owszem, zrobiło mi się głupio, bo jednak do zderzenia doszło, choć nikt nie miał wgniecionej karoserii, ale po chwili przyszła mi do głowy myśl, że stało się jak zwykle. Jak zwykle, bo zawsze robi mi się głupio, nawet w sytuacjach, kiedy wcale nie powinnam się tak czuć. Teraz przecież też nikomu drogi nie zachodziłam, na niczyje miejsce nie czyhałam tylko chciałam się grzecznie pod oknem ustawić. Jednak w tej kwestii od czasów, kiedy z takich środków komunikacji korzystałam częściej, nic się nie zmieniło - wyścig trwa. 
6. Stoję sobie w tym autobusie, już mi trochę rumieniec z twarzy znikł i prężę się dumnie, bo co chwila ktoś się zachwyca, ktoś uśmiechy do mnie i do dzieci śle. To już nie pierwszyzna, bo jak tylko na przystanek pod blokiem zaszłam, to już ludzie zaczepiali, zagadywali. Bo te Hanki oczy tak ich hipnotyzują. Poza tym wszem i wobec, szczególnie Ci starsi chwalą i podziwiają, że ja taka dzielna taką wielką kolubryną, która przecież "do windy się chyba nie mieści - nie?"
7. Duma nie duma, miłe pogawędki i inne takie jednak nie zatrą lekkiej irytacji spowodowanej nieustannym cmokaniem Hanki, w celu uzyskania smoka. Irytacja ta zaś pogłębiła się, (oj pogłębiła), kiedy ta wrzeszczała jakby ją rozdzierano, kiedy ja cała już zmachana powóz dziecięcy pakowałam do bagażnika. Żeby nie było tak łatwo w drodze powrotnej też po schodach do bloku szła tip-topami (chociaż jak chce to robi to całkiem wprawnie), bardziej ciągnięta przeze mnie niż swoje mięśnie. Uf. Dotarłam, teraz tylko wpisać kod do drzwi i... ZWIAŁA! Szybka akcja - Janek w gondolce na ziemię, biegiem po Hankę, Hanka rycząca wściekle za drzwi, Janek w rękę, co się urwać już chce z wysiłku i wchodzę. Kolejne schody... Schodek po schodku. Obiecanki, że picie, że obiad... I kiedy chce się już płakać - nie! WYĆ się chce z rozpaczy przychodzi na pomoc starszy pan.
8. Starszy pan, co za ścianą mieszka, a którego audycje radiowe także my wieczorami słuchamy, przejął Hankę, która o dziwo bez protestów w jego ręce się oddała i doniósł ją do mieszkania, a mnie doniósł, że to żona mówiła, że ta Mała to mi po schodach chodzić nie chce, więc wyszedł mi pomóc. Hmmm ciekawe skąd żona wie o moich problemach? Czyżby Hanki zawodzenie, moje pojękiwania, błagania i pokrzykiwania słychać było w całym bloku?

Tak więc widzicie - nie da się jednym słowem określić dzisiejszych emocji.

Może tak ktoś jakiś spacerowy wolontariat oferuje? ;)





wtorek, 14 stycznia 2014

mami/tati


Czas na dalsze pochwały oratorskich zdolności mojej córki. 
W 18 miesiącu swojego życia postanowiła, że koniec z niedbalstwem i wypowiadaniem wszystkiego w formie najprościejszej - o!


O! Tyle, że jak większość (mówiących) w tym wieku dzieci, jej mowa idealna nie jest. I przyznać muszę, że mi to nie przeszkadza, a wręcz chwilami żal mi tych dźwięcznych, zdeformowanych (acz pięknych) słówek, które odchodzą do lamusa na rzecz tych bardziej poprawnych.
Tak więc obecnie - ten kubek jest "mami", laptop "tati", a zabawki "Hani". Tylko Jasiowe rzeczy wciąż są "Aja", no bo do tego ciężko to "i" doczepić ;)


Niestety w ostatnim czasie, także piękny zwrot "a tin", zostaje coraz częściej zastępowany tymi mniej fajnymi "a ta, a ten, a to". Ech medal zawsze ma dwie strony...


ps.: blogowanie też ma swoje dwie strony - dobra, a właściwie dobre, bo jest ich wiele i zła... jedziesz do rodziny, chcesz opowiedzieć to i tamto co się u ciebie zadziało, a oni na to: "już to czytaliśmy na blogu". ;)
Tak więc chyba zacznę pisać posty z miesięcznym opóźnieniem ;)


mowa jest srebrem


Uznaliśmy, że skoro mowa Hanki wzbogaca się z dnia na dzień, to warto zacząć wprowadzać jeszcze częściej i gorliwiej słowa uprzejmości. Tak więc pewnego wieczoru mój mąż napomknął Małej, że jeśli chce, aby ktoś się przesunął i ustąpił jej miejsca musi powiedzieć "przepraszam", (w wersji H. brzmi to "papam"). Gdy następnego dnia, jak każdego innego, przekonywałam samą siebie wieloma argumentami, że brak zmywarki nie usprawiedliwia nieumytych naczyń i w końcu do owej pracy się zabrałam pojawiła się inna przeszkoda. Coś Małego i Upartego zaczęło napierać na moje nogi - jak się domyślałam - chciało odsunąć mnie od pożądanych ostatnio przez nią szafek kuchennych, by umożliwić sobie do nich dostęp. Jednak, żeby upewnić się w swoich domysłach, spokojnie zapytałam: "Co robisz Haniu?", na co Mała bez wahania odpowiedziała: "papam!". No i cóż było zrobić? Musiałam się przesunąć :)

A ostatnio odwiedziliśmy kochanych kuzynów. Starszy M (3l.) podszedł do mnie, kiedy karmiłam Janka. Popatrzył, popatrzył... zrobił ciut większe oczy i zdziwiony zawołał: "ON JE TWÓJ BRZUCH!" :D 


wtorek, 7 stycznia 2014

po i przed


Nie pisałam nic o świętach - a szkoda byłoby zapomnieć o tym wspaniałym czasie. 
Tyle miłych chwil i bycia razem. Czas odpoczynku i relaksu, przebywania z bliskimi (także tymi z daleka), uśmiechniętych buzi dzieci...
Dobrze mi tam było, hen daleko w Wielkopolsce. 

Dobrze było zasiąść przed choinką i obserwować Hankę - Mikołajkę, którą bardziej niż jej własne paczki, obchodziło roznoszenie pakunków innym. Dobrze było zjeść hektolitry zupy grzybowej, (dla mnie must have wigilijny!) i kilka sporych kawałków karpia. Dobrze było przytulić się do męża i do... mamy :D
Jaś, jak to Jaś - szczęśliwy jest niemalże na okrągło.

Z Hanią bywa różnie, tam jednak była w siódmym niebie wśród babć, cióć, wujków i dziadka :) Zwiedzała obejście i każdy kąt mojego rodzinnego domu. Ganiała wszystkich na piętro i z powrotem. Nie bała się nikogo i niczego (no może oprócz świnek, o których na okrągło mówiła, a których odwiedzić z niewiadomych przyczyn nie chciała i fajerwerków). 
Cudnie było i choć ścięto mojego ulubionego orzecha włoskiego, który to miejsce dodatkowo zdobił - nadal pięknie. Z resztą im dłużej tam nie mieszkam - z przyjazdu na przyjazd wydaje się piękniej. 

Tak więc minęły nam radośnie święta wśród rodziny, śpiewania kolęd usypiającym dzieciom, spacerów, spotkań, zadumy... Święta, święta i... za rok znów święta. Tymczasem niech Boże Narodzenie trwa w naszych sercach cały rok :)

A na koniec "hity" okołoświąteczne w wykonaniu Hanki:
choinka to - KINKIN
bałwan (szkoda, że z racji braku śniegu tylko ten na obrazkach) - WAŁWA
Mikołaj - też WAŁWA (choć na kuzyna Mikołaja mówi MIMI, to jednak ten coca-colowy, pseudo-święty M. został przez nią nazwany bałwanem - hmmm moja krew :D Niech dziecko wie, co prawdziwie święte ;)

I na koniec "A TIN". Tym sformułowaniem Hania zaraziła pół rodziny i odtąd wszyscy nawet w rozmowie wśród dorosłych co jakiś czas używali tego słowa zamiast pytać "po ludzku" - A TEN?/A TA?/A TO?
"A TIN" dowodzi ciekawskiej natury naszej córki, która chcąc poznawać świat w najdrobniejszych szczegółach potrafiła przesuwać palcem po ścianie wanny i zadawać w kółko to samo pytanie. Tak więc rozmowy z Małą wyglądały mniej więcej tak:

H: A tin?
Dorosły: Wanna.
H (przesuwając palec centymetr dalej): A tin?
D: Wanna.
H: A tin?
D: Wanna.
I tak dalej. Można byłoby wysnuć pozytywny wniosek z racji braku wanny w obecnym mieszkaniu, jednak niestety dociekliwość Hani działa także w przypadku licznie występujących kałuż przed blokiem, drzew w lesie, itp.


u babci nawet cytryna nie jest zbyt kwaśna :)


miłe skutki uboczne pieczenia ciast :)



litle christmas helper




"duziiii" prezent


Jaś tak zmężniał nam w Wielkopolsce, że zaczął zabierać się za siadanie :)


<3