czwartek, 16 stycznia 2014

ambiwalentne uczucia

Emocji dnia dzisiejszego nie da się wcale tak łatwo streścić bo:

1. Zrobiłam to! Wyszłam na spacer z dziećmi, po długim czasie przerwy (nie licząc tego jednego razu z Agą, kiedy Hanka ze dwa razy na ziemi leżała, nogami tupała i zwiewała gdzie pieprz rośnie, a ja sobie powiedziałam, że nigdy więcej). W sumie bardziej wyjechałam niż wyszłam, bo wczoraj przytargaliśmy wózek bliźniaczy ze Starogardu Gdańskiego. Normalnie wycieczka na całego! Pojechaliśmy z prowiantem na drogę, z dziećmi uśpionymi/marudnymi. Oglądnęliśmy, wzięliśmy i dziś uprzejmy Pan, (który na bank nie czyta mojego bloga, ale i tak chcę mu tu podziękować), wytachał z mego auta tego tira dzieciowego, w którego ja ulokowałam Jasia targanego w materiałowej gondolce i Hankę, którą to prędzej po schodach niemal siłą z piętra za rękę zciągnęłam i pojechaliśmy
2. Hanka oczarowana bo pojechaliśmy autobusem! To jej pierwszy raz! Do tej pory autobusy myliła z pociągami i powtarzała na ich widok "ciuch, ciuch baba", bo baba - ta wielkopolska - rzeczywiście kiedyś koleją przyjechała. Autobusy to tu na szczęście te niskopodłogowe jeżdżą (gdzieniegdzie czasem ich nadal brak), co ułatwiło manewry, jednak tył wózka ledwo uniosłam. Ledwo, to ja w ogóle już na przystanek się dotargałam, bo wózek oprócz tego, że jest super - hiper i nie można się przyczepić ni do wyglądu, ni do praktyczności, jednak jedną wadę ma - brak skrętnych kół przednich. Oznacza to, że każdy zakrętasek najmniejszy chodnika okupiony jest rzucaniem się na rączkę wózka całym ciałem, coby nakręcić odpowiednio. Problem też w tym, że ja jednak bliźniaków nie mam i Hanka - co prawda tylko trochę ale - jednak jest cięższa od Jasia i dzieciowóz na jedną stronę zarzuca, co sprzyja jeszcze częstszym, gwałtownym i rozpaczliwym moim staraniom bym to ja wózek prowadziła, a nie on mnie. 
2. Spacer miły i fajny, bo i towarzystwo cioci A. i koleżanki J. zacne, ale bynajmniej nie od spokojnej rozmowy mięśnie mi się zmęczyły i coś w ręce przeskoczyło, a twarz zmarzła. To ostatnie to akurat wina miejsca spaceru raczej, bo na bulwarze, na którym to się lansiliśmy pogoda mało łaskawa. ALE po tym, jak to koleżanka J. nie zasnęła, Janek był podejrzany o bycie ciut głodnym, a Hanka wypuszczona na wolność wyganiała się trochę, poszliśmy na herbatę.
3. Herbata kosztująca prawie tyle co zupa - krem z pomidorów - to trochę przegięcie, ale owszem - dobra była (a co by nie było w taką pogodę i po spacerze z taranem zamiast wózka?) Krem z pomidorów za to (przypominam kosztujący tyle co herbata, co nie znaczy, że jakoś tanio), zamówiony specjalnie dla Hani, której pora obiadowa już dawno minęła, a która (co do niej niepodobne), jakoś specjalnie jeść nie wołała, był średnio w moim guście, a to ja zjeść go musiałam. Istnieje jeszcze wytłumaczenie takie: może po prostu moja córka gust ma po mnie, ale dlaczego wtedy właśnie wcina grejpfruta bez cukru nawet?. 
4. Gdy już przewinęliśmy pieluszki, pozbierałyśmy ze dwa razy porozrzucane kredki, opuściliśmy nadmorski przybytek, podreptałyśmy w kierunku gdzie Auto/Bus, bo jedna z nas samochodem właśnie przyjechała. Oprócz tego, że tempo musiało być średnio spacerowe, bo się taryfa na parkingu kończyła, to takie chodzenie jest fajne, bo nastała ciszaaaaaa.... Posnęli. 
5. Jakby oprócz: radości, złości, wściekłości, rozpaczy i zachwytu, było mało emocji, doszło jeszcze: zażenowanie, wstyd i poczucie niesprawiedliwości. No bo pakuję się w drogę powrotną do autobusu 133. Czekam grzecznie nie złoszcząc się, że ludzie się mi pod koła pchają i wykorzystują fakt, że mobilniejsi są ode mnie, w końcu wchodzę. Chcę ładnie zaparkować pod oknem, coby nikomu nie wadzić i nagle wyprzedzająca mój tir starsza pani z laseczką zostaje nim delikatnie zaczepiona. To spojrzenie... Nie do zapomnienia... I nie wiesz czy się zapaść pod ziemię, wysiąść z autobusu i pójść pieszo do domu czy... Wybrałam opcję light i powiedziałam "przepraszam". Owszem, zrobiło mi się głupio, bo jednak do zderzenia doszło, choć nikt nie miał wgniecionej karoserii, ale po chwili przyszła mi do głowy myśl, że stało się jak zwykle. Jak zwykle, bo zawsze robi mi się głupio, nawet w sytuacjach, kiedy wcale nie powinnam się tak czuć. Teraz przecież też nikomu drogi nie zachodziłam, na niczyje miejsce nie czyhałam tylko chciałam się grzecznie pod oknem ustawić. Jednak w tej kwestii od czasów, kiedy z takich środków komunikacji korzystałam częściej, nic się nie zmieniło - wyścig trwa. 
6. Stoję sobie w tym autobusie, już mi trochę rumieniec z twarzy znikł i prężę się dumnie, bo co chwila ktoś się zachwyca, ktoś uśmiechy do mnie i do dzieci śle. To już nie pierwszyzna, bo jak tylko na przystanek pod blokiem zaszłam, to już ludzie zaczepiali, zagadywali. Bo te Hanki oczy tak ich hipnotyzują. Poza tym wszem i wobec, szczególnie Ci starsi chwalą i podziwiają, że ja taka dzielna taką wielką kolubryną, która przecież "do windy się chyba nie mieści - nie?"
7. Duma nie duma, miłe pogawędki i inne takie jednak nie zatrą lekkiej irytacji spowodowanej nieustannym cmokaniem Hanki, w celu uzyskania smoka. Irytacja ta zaś pogłębiła się, (oj pogłębiła), kiedy ta wrzeszczała jakby ją rozdzierano, kiedy ja cała już zmachana powóz dziecięcy pakowałam do bagażnika. Żeby nie było tak łatwo w drodze powrotnej też po schodach do bloku szła tip-topami (chociaż jak chce to robi to całkiem wprawnie), bardziej ciągnięta przeze mnie niż swoje mięśnie. Uf. Dotarłam, teraz tylko wpisać kod do drzwi i... ZWIAŁA! Szybka akcja - Janek w gondolce na ziemię, biegiem po Hankę, Hanka rycząca wściekle za drzwi, Janek w rękę, co się urwać już chce z wysiłku i wchodzę. Kolejne schody... Schodek po schodku. Obiecanki, że picie, że obiad... I kiedy chce się już płakać - nie! WYĆ się chce z rozpaczy przychodzi na pomoc starszy pan.
8. Starszy pan, co za ścianą mieszka, a którego audycje radiowe także my wieczorami słuchamy, przejął Hankę, która o dziwo bez protestów w jego ręce się oddała i doniósł ją do mieszkania, a mnie doniósł, że to żona mówiła, że ta Mała to mi po schodach chodzić nie chce, więc wyszedł mi pomóc. Hmmm ciekawe skąd żona wie o moich problemach? Czyżby Hanki zawodzenie, moje pojękiwania, błagania i pokrzykiwania słychać było w całym bloku?

Tak więc widzicie - nie da się jednym słowem określić dzisiejszych emocji.

Może tak ktoś jakiś spacerowy wolontariat oferuje? ;)





2 komentarze:

  1. fajnie tu u Was♥
    obserwuje i zapraszam:
    http://oliwkowy-swiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. spacer z dwójką w moim przypadku to jeden wielki pot :) ubieram chłopaków poł godziny a potem to już nie chcę się nic :)

    pozdrawiam
    anibarpiomar.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń