niedziela, 13 października 2013

miłość doda Ci skrzydeł


Minęły już ponad dwa tygodnie odkąd Janek jest po tej stronie brzucha. I powiem szczerze - padam na twarz. Niby normalna sprawa przy dwójce dzieci, ale przerażający jest fakt, że padam na twarz, mimo, że ogrom rzeczy przejęła na siebie moja mama, która (o zgrozo!), jutro wraca do Wlkp. Jeszcze parę dni temu się nie bałam. Sielanka - Hania w zasięgu ręki, Janek spał po 3 godziny, jadł i znów spał... Kto da radę jak nie ja?! Ale teraz...
Z Janka mały Głodzilla - chciałby jeść na okrągło, a jak już zje, to uleje pół porcji i znów mu mało. Niektórzy radzą - nie karmić. Ale jak tu przetrzymać takiego, co rzuca się z rozdziawioną gębusią w prawo i w lewo szukając czy może przypadkiem gdzieś tam za pieluszką, za zabawką, za ręką trzymającego, nie czai się MLEKO?! Poza tym lekarz mówił jasno - karmić. Karmić kiedy chce. Karmić nawet jak właśnie wylał z siebie całą zawartość, marnując cenny płyn, o który matka-karmicielka walczyła po dniach rozłąki. Karmić i czekać, aż dojrzeje układ pokarmowy.


No więc karmię. I czekam. Tyle, że to karmienie nie wygląda jak przy pierwszym dziecku - 10 minut ssania i po sprawie, później 3 godziny przerwy, a w nocy (o jakie to były piękne czasy!), tylko jedna pobudka. Karmię i karmię, Janek przysypia, ulewa, ma czkawkę, chce jeść dalej, karmię, kupa nr 1, przewijam, kupa nr 2, (mimo, że jeszcze nie dopięłam na dobre ubranka), przewijam, fontanna wiadomo czego, przewijam, ubieram, głodny, karmię, odbijam, ulewa, ciuch do przebrania.... I tak non stop. 
O dziwo, kiedy niedobrej matce zdarzy się przysnąć podczas nocnego, odbywanego na leżąco karmienia i Jankowi zdarzy się (jak zwykle) przysnąć też - nie dzieje się nic. Cisza, spokój, bez ulewania, pojękiwania, kupkowania... Sprawa komplikuje się dopiero, kiedy Syna mego tknie się choć opuszkiem palca w celu przeniesienia do kołyski. O ile jemu ewidentnie służy sen przy maminej piersi, o tyle jest to niebezpieczne i o tyle mamie jego sen takowy nie służy, bo czuwa, budzi się, niby śpi, a zmęczona bardziej niż gdyby nie spała. No więc zbiera resztki swych sił i przenosi Malca do kołyski i maraton zaczyna się od nowa...

W dodatku aura i pora roku nie poprawiają mojej kondycji. Każdego ranka, mimo, że stan rzeczy trwa już jakiś czas, budzi mnie Hania, a ja dziwię się, że tak wcześnie chce jej się wstawać, po czym dziwię się jeszcze bardziej, widząc, że zegar wskazuje JUŻ godzinę 8:00.
A od jutra popołudnia, spadają na mnie wszelkie inne, mniej i bardziej pachnące przyjemności związane z chowem dwójki, jakże uroczych Maluchów. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - Hanka skróciła sobie ostatnio czas drzemki...
Tak więc... trzymajcie kciuki. Bo ja wiedziałam, że dzieci rok po roku to niezłe wyzwanie, ale co innego wiedzieć to "zanim", a co innego wiedzieć to "gdy się dzieje" :)

Na końcu pozostaje mi wierzyć, że ogromna miłość do moich dzieci doda mi skrzydeł i przefrunę nad codzienną monotonią i zmęczeniem niczym gołąbek pokoju - o!

Ps.: A na wtorek muszę się postarać. Aga S., która obiecała, że jak będę już miała dwójkę i zastanie mnie z ugotowanym obiadem, ogarniętym domem i pomalowanymi paznokciami postawi mi pomnik, wpada z wizytą! :)) 





2 komentarze:

  1. Oj, ciężko z tym ulewaniem :/ ale podejrzewam, że po trzecim miesiącu wszystko będzie już w normie, może nawet wcześniej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przetrwacie, przetrwacie:) ja ze Stefem spałam w łóżku przez jakieś 2 miesiące. Gdy tylko zaczynał się kręcić obnażałam co nieco i dalej spanko...no dobra - nie było aż tak kolorowo, Ale Kochana - dacie radę! ps. jeśli będziesz chciała pogadać, albo się wyżalić po prostu,albo zapytać jak i co robiliśmy, aby przeżyć DZWOŃ!:)

    OdpowiedzUsuń