czwartek, 12 września 2013

kuchenne rewolucje i nie tylko

Muszę coś napisać, co byście znów nie pomyśleli, że może jakimś cudem urodziłam. Ano nie. Nie urodziłam i lekarz wielkich szans nie daje, na rychły początek tego jakże pożądanego przeze mnie faktu. Owszem, skurcze się pojawiają, nawet na KTG nie mieściły się w ryzach na papierze, ale nic poza tym. NIC. Werdykt: "przykro mi Pani Moniko, obawiam się, że znów skończy się na wywoływaniu". No i z moich trzech marzeń ciążowych jedno poszło sobie biegać. Pozostało jeszcze tzw. "szczęśliwe rozwiązanie" (czyt. Jaś i ja szczęśliwi, uśmiechnięci i zdrowi), oraz szybki powrót we dwójkę do domu. Oby te się spełniły.

Skoro Jasia nie ma jeszcze po tej stronie brzucha, napiszę o Hance, co oczy, a właściwie oko ma jak malowane... zielonym cieniem do powiek... całkiem modny kolor ;) W każdym razie przechodzimy wszystkie tęczowe etapy w związku z opisywanym wcześniej upadkiem. Na szczęście Mała ma się coraz lepiej. Także wirus, który jej układ trawienny opanował został już prawie całkowicie przez nas poskromiony.

O dziwo nie trzeba było specjalnie wmuszać w dziecko słonego płynu z elektrolitami, a właściwie po kilku dawkach (łyżeczka co trzy minuty), Hania sama pięknie buzię otwierała, domagając się po każdej dawce oklasków od rodziców. 
Plus taki, że mąż mój w domu z nami od trzech dni, bo opiekę nad dzieckiem dostał. Z tego powodu i ja i Mała jesteśmy wielce uradowane, że możemy spędzić trochę więcej czasu z naszym mężczyzną ;)
Żeby zaś Hance się nie dłużyło podczas domowej kuracji, wymyślamy różne aktywności. Raz piekłyśmy ciasteczka, które Hania z wielkim upodobaniem malowała lukrem i posypywała kolorowymi pałeczkami. Ten etap wygrał niewątpliwie z ugniataniem ciasta, a nawet z wykrawaniem kształtów. W końcu posypkę można podjadać ;) Wczoraj zaś skleciliśmy na szybko namiot z koca, do którego wnętrza Hania wciągała mamę - olbrzymkę za nogi - bylebym z nią siedziała. Kiedy już udało mi się wpełznąć do środka, świeciłyśmy sobie w tym naszym schowku wiatraczkiem z lampkami, powciągałyśmy trochę zabawek, w tym projektor, z którego obrazy wyświetlałyśmy w tym naszym pseudo-namiocie... Mała była przeszczęśliwa, a mamie przypomniały się dawne czasy ;)
Tak to sobie chorujemy, oczekujemy Jasia i po prostu żyjemy :)



1 komentarz:

  1. JA niedawno popełniłam matyczyny błąd i sięgnęłam pamięcią do czasów odległych - pokazałam Joziemu jak fajnie jest czytać pod kołdrą z latarką w dłoni. Od tamtej chwili Dzieć rzeczywiście zasypia sam, ale...z latarką i książką pod kołderką...;)

    OdpowiedzUsuń