poniedziałek, 9 września 2013

Nie chcem, ale muszem

To chyba jakiś wewnętrzny imperatyw pcha moje dziecko do psot.

Od pamiętnego wypadku minęły zaledwie 3 dni, a Mała mimo moich upomnień, próśb, zakazów i nakazów, nic sobie nie robi z wysokości i "bawi" się w kotka i myszkę wstając z łobuzerskim uśmiechem na kanapie. 
I jak tu się nie martwić i nie złościć jednocześnie. Cierpliwości brakuje... 

Dodatkowa zmora - pchanie małych elementów do buzi. Małe zabawki Hania dostaje tylko kiedy bawimy się razem i mam ją na oku. Wtedy, nawet jeśli małej przyjdzie do głowy zjedzenie takowej kruszyny, mam możliwość szybkiej interwencji. Niestety Hania dobrze wie, co wolno a co nie i wyszukuje inne małe, a dostępne na codzień przedmioty (np. gumki do włosów), które z zapałem wkłada do buzi. Dziś, kiedy nie zauważyłam takiego faktu, bo akurat przez tą jedną setną sekundy patrzyłam gdzie indziej, Mała pofatygowała się do mnie, by pokazać co ma na języku i zwiać zaraz potem (oczywiście licząc na matczyny pościg). 

Kombinuje we wszystkie strony. Już kiedyś mi się zdawało, a dziś nabrałam pewności, że moje dziecię robi się małym manipulatorem. Siedzi w łóżeczku, obok którego stoi przewijak. Pcha palce pomiędzy elementy jednego i drugiego. Pierwszy raz zatroskana biegnę na ratunek. Za chwilę patrzę - powtórka z rozrywki. Dziś się okazało, że Mała doskonale umie sama dłoń wyjąć, a charakterystyczne "sapanie", mające oznaczać zbliżający się płacz, wywołuje już zanim paluchy w szparę wsadzi. 
Wydaje się, że to jest przypadek z serii: "nie chcem, ale muszem psocić". I co z tym fantem zrobić?
Postawić na dumę ze sprytu i przebiegłości potomka, czy na załamanie nerwowe z powodu nieskuteczności mych zabiegów wychowawczych?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz