piątek, 21 lutego 2014

wio do "ziooo"

Miał być spokojny tydzień. Miałam się wynudzić, wyleżeć na kanapie, podopieszczać dzieci w zaciszu własnego mieszkania. No cóż - udało się pierwsze dwa dni, w które udaliśmy się jedynie na pobliskie place zabaw, a później...
Środa. Dzwoni Aga S. i pyta, czy jadę do ZOO. DO ZOO??!! Ale jak ja tam nakarmię Janka? Czy zwierzęta w ogóle są już na wybiegach? Czy Michałowi nie będzie przykro, że tak bez niego, po angielsku niemalże? A w ogóle to nie będzie padać?! NIE, nie jadę. Po minucie oddzwaniam - dacie mi 40 minut? :D
Zwierząt było mało, Jaś nie chciał pić mleka modyfikowanego, choć normalnie w nocy jak musi go nakarmić ktoś inny niż ja to nie ma problemu, Hanka z Julką miały poważny kryzys, ale... 

Ale te zwierzaki, które mogliśmy obejrzeć były jak zwykle niesamowite, Janek pokręcił się chwile, a później zasnął i tak przetrwał bez jedzenia ponad 4 godziny! (JANEK 4 godziny BEZ jedzenia!), a Hanka z Julką dostały drugie życie i wyszliśmy z ZOO w dobrych nastrojach, podziwiając jak małe pchają we dwie Julkowy wózek. 
Hanka do dziś wspomina, że w "zioo" widziała konika. W samym zaś ogrodzie zoologicznym, nie mogliśmy oderwać dziewczyn od obserwacji bajorka dla hipopotama schowanego gdzieś na czas zimowy, na którym taplały się zwykłe, polskie kaczki... to chyba one (no może na równi z żyrafami, których Hania najpierw się bała a później nie chciała od nich wyjść, stanowiły największą atrakcję ;p) 

Czwartek, to ostatnio coraz częściej dzień spotkań z Mimim, Olo i Agą. Szał ciał i o wiele za wiele decybeli jak na moje stare uszy, ale to dzień spędzony w miłym towarzystwie i uśmiech na twarzach dzieci więc... niech ten zwyczaj obiadów czwartkowych trwa i trwa, aż kiedyś może nadejdzie czas, że to dzieci będą gotowały i sprzątały, a my z Agą poprzestaniemy na cichych plotach, przerywanych jedynie pochlipywaniem gorącej kawy. 

Piątek miał być domowy i miała przyjechać Aga (ta od środy) z Julką. I znów zmiana - znów mnie wyciągnęli na swój rodzinny spacer do parku i nad morze. I znów było miło, choć nie obyło się bez afery o wózek lalkowy i kryzysu Hankowego. Ostatecznie moja 12 - kilogramowa córka wylądowała na mnie w chuście elastycznej i tak człapałyśmy w drogę powrotną. Od dziś już rozumiem, dlaczego starsze dzieci nosi się na plecach i to w chuście tkanej. Myślałam, że się złamię, że płuca wypluję i że mi biodro odpadnie. 

Ale dotrwałam i spacer uznaję za b. udany :)
Dzięki Wam, że nie pozwoliliście mi dziadzieć w domu! :* ;)






3 komentarze:

  1. My czekamy na wolne taty i również śmigamy do zoo! Smaku mi narobiłaś, aż już się chce jechać. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super :) My z zoo jeszcze poczekamy, bo małą raczej jeszcze niewele zainteresuje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. super:) jednak opłacało się iść:) dzieciaczki zadowolone i mają co opowiadać jak fajnie było:) moja malutka to jeszcze nie byliśmy ale jak podrośnie to obowiązkowo z tym że blisko nie ma żadnego zoo trzeba będzie zrobić dłuższą wycieczkę.
    zapraszam do mnie http://magiczne-szydelkowanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń