sobota, 7 września 2013

rodzicielski horror

Niektórzy przypuszczają, że już urodziłam z powodu kilku dni ciszy na blogu. A ja właśnie nie. Bo Jaś jak i Hania uparci (po rodzicach).
Notka miała być wczoraj, jednak choć już robocza wersja była niemalże ukończona (pisałam na raty w chwilach drzemki małej, itp.) to nie zostanie w całości udostępniona. Wystarczy jej fragment, który zadziwiająco pasuje do tego, co stało się później w dniu jego napisania i moje do niego dzisiejsze dopowiedzenie.

Tak więc wczoraj pisałam:
"A u nas etap złośliwca.
Tzn. u Hanki, bo ja przecież złośliwa nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę (a mój mąż wie o tym najlepiej ;p)
Chwilami do szaleństwa, dzielnie ukrywanego pod maską spokoju i opanowania, doprowadza mnie jej uśmiech od ucha do ucha i błysk w oku, kiedy po raz kolejny robi coś, co jest zakazane. Niestety jak to z dziećmi bywa, większość tych słodkich owoców, co ich rodzice zabraniają są zakazane z powodu idącego z nimi w parze zagrożenia."

A dziś dopiszę, że wczorajszy wieczór miał dla nas scenariusz horroru...
Tak jak wyżej napisane, Hanka uwielbia robić na złość, sprawdzając, czy dane zakazy na pewno obowiązują i czy dany ich punkt można choć odrobinę nagiąć. Próbuje różnych aktywności - kręcenie kurkami od pieca, wtykanie palcy do (zabezpieczonych na szczęście) kontaktów, klikania w klawiaturę zdezelowanego już komputera i...
I wchodzenie na fotel, na którym nie usiedzi, tylko z tym psotnym i doprowadzającym mnie do szału uśmiechem wstaje na nogi i czeka aż zwrócę uwagę, by usiąść na sekundę i czynność powtórzyć w zwolnionym tempie.
A ja owszem - reaguję za każdym razem.

Także wczoraj...
I może to nas zgubiło?
Po powtórzonej raz czy dwa razy prośbie, by dziecię na pupie jednak siadło, postanowiłam ruszyć moje zbolałe ciało i ściągnąć ją z wysokości, postawić na ziemię, stanowczym tonem po raz tysięczny wytłumaczyć, że nie wolno, że spadnie...
Nie zdążyłam.
Kiedy tylko wstałam z kanapy mała z wielką radością zaczęła się odsuwać, by pokazać, że bez walki się nie podda. Wystarczyły ułamki sekund bym znalazła się przy niej (nawet nie byłam świadoma, że jak się później okazało zahaczyłam o rzeczy stojące na ławie), a ona głową w dół poleciała na panele... Zapomniała gdzie jest? Poślizgnęła się? Nie wiem - za szybko to się działo. Pamiętam tylko jej dziką radość na twarzy, że robi na przekór, a następnie przerażenie w wielkich, kochanych oczach.
Choć zapamiętałam (zbyt) dobrze każdą chwilę, każdy jej wyraz twarzy i swoje przerażenie, wszystko działo się w ułamkach sekund.
Widziałam jak o podłogę uderza głowa, by później mogło przekręcić się a następnie upaść ciało. Przez setną sekundy wahałam się, czy jej w ogóle dotykać, gdyż w głowie setki scenariuszy i wyobrażeń o złamanym karku, uszkodzonym kręgosłupie, rozbitej głowie przesuwały się niczym w kinie.
Zaczęła płakać. Choć jak później stwierdziłam i tak było zbyt wcześnie na podjęcie wstępnej diagnozy, chwyciłam ją i mocno przytuliłam sprawdzając każdy centymetr ciała, który mógł ponieść obrażenia.
Mała ogromnie płakała, a ja modliłam się, żeby tylko nic jej nie było.
Kiedy widziałam, że jednak swobodnie rusza głową i ręgą, która też dość dziwnie się wygięła podczas upadku, że kontaktuje prosząc o jej pieluszkę, którą tuli do snu, odetchnęłam z ulgą. Dziwiła mnie tylko jej senność, ale starałam się myśleć, że to w związku z szokiem i męczącym płaczem. Położyłyśmy się na łóżku i tak przytulone powoli się wyciszałyśmy a mała przysypiała. Kiedy przyjechał M. podniosła się, co odebrałam za dobry objaw. Tuląc się do taty towarzyszyła mu przy obiedzie, jednak jeść nie chciała. Po chwili zaczęła płakać, pokasływać i zaczęły się wymioty. Wstępne moje uspokojenie się odeszło w niepamięć. W takich chwilach ból spowodowany rwą kulszową cudownie znika, kręgosłup staje się sprawny jak nigdy. W mgnieniu oka byłam przygotowana na wyjazd do szpitala, torba spakowana, mała przebrana. W samochodzie kolejne rewolucje żołądkowe. Byłam niemal przekonana, że to wstrząs mózgu i czułam, że Jaś tak samo jak ja to przeżywa.
W szpitalu mała powoli zaczęła się ożywiać, próbowała nawet zwiać z kolan taty. Wstępne badanie przyniosło dobre wieści, tak jak i RTG, na wynik którego niestety musieliśmy trochę czekać.
Po całej sprawie pozostała zapuchnięta jedna strona twarzy i moja trauma. Choć nie mam nikomu oprócz Hanki niczego do zarzucenia, teraz każdy jej gwałtowniejszy ruch, każde potknięcie, próba wejścia na łóżko/fotel jest dla mnie stresujące jak gdyby chodziło o wejście na Mont Everest bez zabezpieczenia. Potrzebuję kilku dni by ochłonąć...

Mam nadzieję, że Hania wyciągnie wnioski mimo swojego młodego wieku i zrozumie, że zakazy typu "nie wolno, bo spadniesz" nie są stawiane jej na przekór, a jedynie w trosce.
Pewnie nigdy nie zapomnę tego wieczoru, mam tylko nadzieję, że obraz spadającej z fotela, ukochanej osoby i jej przerażonej miny nieco się zatrze. 

Nawet wolę nie myśleć co byłoby gdyby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz