poniedziałek, 29 września 2014

roczek

Z bagażem pewnych życiowych doświadczeń,
z jednym pobytem w szpitalu,
z ośmioma zębami,
z nieco ponad dziesięcioma kilogramami,
z umiejętnością raczkowania, chodzenia przy meblach i chwilowego stania o własnych siłach,
z czarującym uśmiechem,
brązowymi oczami,
blond włosami,
ze znajomością około jedenastu słów,
z licznymi upadkami i powstawaniami,
z zainteresowaniem samochodami, zwierzętami i wchodzeniem na wyżki,
z umiłowaniem mycia zębów i jedzenia,
z mamą i tatą u boku,
z siostrą raz na przekór, a raz ramię w ramię,
z liczną rodziną zgromadzoną u stołu,


Jan skończył swój pierwszy ROK życia!

Oby kolejne były dla Ciebie synku tak samo wypełnione uśmiechem i radością, zdobywaniem nowych umiejętności i zainteresowań. Obyś zawsze był taki pogodny i zawsze, jak teraz, znajdował ukojenie w naszych ramionach!


rodzice.
















i UWAGA! Oficjalne zdjęcie nr 12!






czwartek, 25 września 2014

moje dzieci się zestarzały

Niby tylko dwa dni, a jakby cały rok!
Wczoraj podrósł mi Janek, dzisiaj Hanka.
Janek co prawda z racji zmiany image'u, Hania zaś z racji słów pani dyrektor przedszkola.
Janek na fotelu u fryzjera - Hania "na dywaniku w gabinecie".
Jak to się mogło stać?
Ano z Jankiem to było tak: okazało się, że ten słodki, bobasowy wygląd, to tylko sprawa grzywki. Po obcięciu bląd czupryny wchodzącej w oczy, twarz Jasia, Janeczka mojego, malutkiego, najmniejszego, bobasa słodkiego zmieniła się w twarz Jana - no dobra, może Janka na razie ;)
Zmężniał, wydoroślał, spoważniał - to ostatnie tylko z wyglądu :)
Jedni mówią: "Coś ty mu zrobiła!?" - inni: "No, wkońcu" ;)
U fryzjera bardzo mu się podobało. Mama koncepcji nie miała żadnej, oprócz tego, żeby kosmyki włosów poprosić w kopertę na pamiątkę. Bo i jakaż koncepcja/wizja może być, jeśli chodzi o takiego malca? O dzieciątko małe, które pierwszym mężczyzną jest dla mnie, o którego fryzurę dbać muszę...
Pani fryzjerka pomysł jednak miała i chwyciła maszynkę i zrównała niesforne, a wchodzące już na uczy i w oczy włoski. Przystrzygła grzywę, odpędzlowała Janka z włosów i powiedziała: "Tak grzecznego malca u fryzjera jeszcze nie spotkałam" :) Bo Janek rzeczywiście - grzeczny, spokojny, zaciekawiony. Tylko suszarkę kazał sobie co chwilę włączać.

Natomiast z Hanią sprawa wygląda tak, że pani dyr się zastanawia, czy może jednak do 3-latków jej nie dać, bo "taka rozwinięta." DUMA +100! Problem trochę w tym, że jeszcze 2,5 roku nie ma i później musiałaby gdzieś rok powtórzyć, żeby do szkoły zbyt wcześnie nie startować. Więc przyspieszymy rozwój teraz, a i tak gdzieś będzie przestój i nuda.
Dziś właśnie ten mój 2/3-letni przeszkolak, który myślałam, że czeka na mnie z utęsknieniem, bo rano rozstać się nie chciał przywitał mnie na śpiąco! Hania - na śpiąco!!! W dzień!!! I to w przedszkolu!!!!
Obudzić jej nie mogłam ani głaskaniem, ani łaskotaniem, ani magicznym zdaniem: "Mam dla Ciebie lizaaaakaaaa". Obudziła się dopiero w szatni przy końcu zakładania drugiego buta. Obudziła się i zwaliła mnie z nóg słowami: "Dlaczemu po mnie przyjechałaś?" "Bo jedziemy do domku." "A dlaczemu?" "A gdzie chciałaś być?" "W przedszkolu!"
O!





A na koniec sprawa techniczna :)
Z racji, że ostatnio porządkuję co się da, to i facebook się zahaczył o porządki ;) Co by mieć wszystko ładnie poukładane, założyłam (matko jak to górnolotnie brzmi) funpage tego bloga ;p 
Ale bez obaw, bez spięcia! Wiele się nie zmieni poza tym, że ja będę miała wszystko przejrzyście, w jednym miejsu, itd. a Ci z moich znajomych, których temat moich dzieci, wyjść do toalet, odczepionych od wózka kółek, marzeń, marudzeń i innych matczynych kłopotów ni parzy-ni ziębi, nie będą mieli zaśmieconej tablicy na facebooku :)
Także czytelnicy-ochotnicy:
ZAPRASZAM do polubienia nas na Facebook'u!
Adres: https://www.facebook.com/pages/Tupot-malych-st%C3%B3p/844350258917900?skip_nax_wizard=true&ref_type
lub za pośrednictwem widgetu po prawej stronie :)

Pozdrawiamy :)

środa, 24 września 2014

komu włąściwie potrzebny pampers?


Taki mamy klimat matczynego życia!
Każda kobieta, decydująca się na posiadanie potomstwa, powinna być świadoma tego, że... JUŻ NIGDZIE NIE PÓJDZIE SAMA!

Gotowanie - z dzieckiem na ręku.
Pranie - z dzieckiem wyjącym u drzwi pralni.
Spanie - z dziecięcym palcem za blisko maminego nosa.
Wychodzenie z domu - zawsze w dwu/trzy/cztero (? - to już chyba niewykonalne!) - paku.
Toaleta...?
Na samą myśl, że chce mi się siusiu robi mi się słabo. Pójście do WC stało się dla mnie najbardziej karkołomnym przeżyciem! Czasem się boję o to, czy w ogóle przeżyję ten niewinny z założenia wypad.

Bywają ludzie, którzy szukają w łazience chwili wytchnienia, relaksu może nawet, a ja wyczyniam tam takie wygibańce, że kiedyś w gipsie wyląduję - to pewne!
Już nawet nie pomagają drzwi zamknięte, bo Hania urosła na tyle, że od dawna już klamki dosięga, a nawet zapala i (co za ulga) gasi światło sama. Więc ładuje się jedno, pilnie obserwujące, a za nim drugie, silnie psocące. I siedzi człowiek, gdzie siedzieć musi, a nogami twista tańczy, bo jedna noga zasłania Małemu dojście do kosza na śmieci, druga do szczotki od czyszczenia toalet. Mały zwinny i szybki coraz bardziej, więc matka gnie się w ukłonach, żeby rękoma szafkę przytrzymać, w której niczym skarby jawią się Młodemu potworkowi zapasy mydła i papieru toaletowego, wygina się w bok, żeby ściągnąć Gadzinę ze stołka do mycia rąk, bo za cel główny, życiowy postawił sobie, że wejdzie, a później spadnie... I wychodzi człowiek z miejsca, tylko w teorii ustronnego, zmęczony, spocony, zmachany tak, że właściwie powinien tam wrócić się oporządzić, ale... 




wtorek, 23 września 2014

przedszkolak

Cała się w środku trzęsłam, choć przecież sama tego chciałam. Gadałam od roku, że tak, że pójdzie jak tylko będzie możliwość. Marzyłam o tym ostatnio bo widziałam, że ja już nie wystarczam,
a znajome dzieci też już coraz mniej dostępne. I stało się... Poszła do przedszkola. Sama. Nie na godzinę, na dwie, ale na dłużej, (na razie) aż do obiadu, o którym marzyła, że zje go z dziećmi. Poszła
i nawet się nie obejrzała, zwabiona kanapkami, które w ramach śniadania królowały na stole. Zostawiła mnie zaraz po tym, jak obiecałam, że przyjadę po nią później. I tyle ją widziałam. A teraz nieustannie patrzę na zegar i czekam, by wybiec z domu i zobaczyć, czy było jej dobrze, czy miło spędziła czas, czy znalazła towarzyszy do zabawy.
Czy teraz już zawsze będę walczyła o każdy wspólny posiłek, jak dziś, kiedy zaraz po porannej toalecie wybiegła na korytarz i nie chciała przyjść na śniadanie, bo ona przecież zje "z dziećmi?"

<3

w moich oczach ona nadal jest taka mała...

niedziela, 21 września 2014

modelka

Kryzys zdjęciowy zażegnany. Teraz Hania sama doprasza się o zdjęcie. Pozuje sama, z zabawką... Tarmosi Jasia, który w miejscu nie usiedzi i ciągnie go przed mój obiektyw a później tuli, przydusza, zgniata, byle tylko mieć razem zdjęcie i byle móc później te zdjęcia oglądać :)
Tak więc proszę Państwa kilka zdjęć amatorskich mojej córki:









środa, 17 września 2014

co się stało się?!


Hania wpadła w fazę pytań. Miałam nadzieję, że ominie nas ta faza, bo nie ukrywam, że w kwestii wyszukiwania odpowiedzi na niekończące się pytania w stylu "dlaczego niebo jest niebieskie?" kreatywności mi raczej brak. 
Oprócz tego, że pyta, to jeszcze powala inwencją twórczą. Nie pyta "dlaczego", tylko "dlaczemu" i to głosem wielce zdziwionym, nie tolerującym braku odpowiedzi.
Dziś natomiast pierwszy raz chciała mnie zapytać o przynależność pewnej rzeczy i brzmiało to tak:

"to jest moje, czyyyyy moje?". Tak samo biorąc kurkę - świeczkę, chciała chyba pobawić się w "kogut czy kurka" i zapytała: "kurka czyyyy kurka?". Poza tym gdzieś chyba poznała pana Kononowicza, gdyż pytania "co się stało się?", "gdzie idziesz mamo gdzie", itp. są u nas na topie ;) 

Wspomnę tu, póki mi całkiem z głowy nie wyleciały kilka słownych hitów z ostatniego czasu:
pomidorek to pindolek
snopek słomy to był smyczek
a kameczka to kanapeczka :)



niedziela, 14 września 2014

weekend pełen wrażeń


Całe nasze życie jest ostatnio pełne wrażeń, w związku z czym nie ma czasu i sił spisywać tego wszystkiego, co się wokół dzieje - a szkoda. Postanowieniem moim jest więc nadrobić kilka zaległości. Póki co, skupię sie jednak na tym, co wydarzyło się w mijający właśnie weekend.

A był to weekend bardzo aktywny, obfitujący w wiele wrażeń, co widać po śpiącej już Hani, która wymachuje rączkami i coś mruczy przez sen przeżywając  dzień po raz kolejny.


Ok - zmiana planów. Rozszerzę tą opowieść o jeszcze dwa dni: środę i czwartek. Były to dni spędzone z ciocią Pauliną, chyba najwierniejszą czytelniczką tego bloga i to jej dedykuję ten wpis ;p

Ciocia przyjechała specjalnie z Białegostoku, aby poznać moje dwa rozkosznie niegrzeczne potomki. 
Została od razu brutalnie wciągnięta w moją codzienność i zaciągnięta na zakupy z dziećmi ;)
Hania szybko pokochała nową ciocią i już nawet mama nie liczyła się tak bardzo... ;)
Korzystając z dobrego pretekstu, jakim było oprowadzenie gości po Gdańsku, po bardzo długiej przerwie wybraliśmy się na spacer po starym mieście, które już powoli rozludnia się na nowo, by odkryć swoje piękno skrzętnie zakrywane przez fale turytów w poprzednich miesiącach.


W piątek przypomniałam sobie, jak to jest, kiedy mężczyźni się za tobą oglądają. 

No dobra - nie oglądali się za mną, a za golfem 1, którym mój małżonek zabrał mnie i dzieci na zakończenie sezonu do Muzeum VW w Pępowie, gdzie oprócz zjedzenia upieczonej przy ognisku kiełbaski, pobawienia się z dziećmi, wylałam morze łez nad naszym pięknym bulikiem, którego na rzecz fundamentów sprzedaliśmy do wspomnianego muzeum.

Tęsknię za nim nie tylko dlatego, że kiedy jechałam w nim jeszcze więcej osobników płci męskiej się za mną oglądało, a wielu robiło nawet zdjęcia, ale dlatego, że to naprawdę piękne auto, a wspomnienia z podróży jakie nim odbyłam (m. in. do ołtarza), są bezcenne.
W Pępowie nabawiłam się też lekkiego lęku o to, że może się jednak zdażyć, że zamiast spędzania czasu w kuchni z matką, Hania będzie wolała jednak smród spalin, tawotu i innych garażowych specyfików. Mała biegała i wykrzykiwała dziwnie pobudzona "SIEDZIAŁAM W BULIKU, SIEDZIAŁAM W OGÓRKU!!!" Już teraz widzę powiązanie i wiem, że fakt wąchania przez nią wlewu do baku paliwa w samochodzie przed podróżą ma jakieś głębsze znaczenie ;)
Sobota była dniem przełomowym. To właśnie tego dnia, nasz dom zyskał w końcu klamki do drzwi! Koniec zatrzaskiwania się w pokoju i skakania z okna z powodu niewzięcia ze sobą klamki do środka ;) Kiedy klamki się montowały, za sprawą cudownych złotych rąk mego męża, ja z Hanią odwiedziłyśmy urodzinowo Oliwkę - jak te dziewczyny wyrosły od czasów, kiedy jeszcze można im było zrobić spokojnie zdjęcie, kiedy leżą obok siebie na dywanie! Wieczorem - czas dla Domowego Gościoła, czyli podładowanie rodzicielskich akumulatorów. 
Niedziela, to dzień, w którym spełniłam moje marzenie. Poszłam się sprawdzić w Parku linowym i...dałam radę. Co prawda ręce i nogi trzęsły mi się jak galarety, ale nawet nie wrzeszczałam na tyrolce i nie pogubiłam tramek bez sznurówek w jeziorze ;p Poszłabym nawet trudniejszą, dłuższą trasą do końca, gdyby nie to, że mąż nalegał, że mam już zejść, bo kolejny punkt programu czeka. W tym miejscu chcę wyrazić podziw dla Joanny Ś., która (niestety nie wiem jakim cudem, gdyż patrzyłam pod swoje chwiejne podłoże na wyjściu z mojego szlaku), wybrnęła z cudownego szpagatu wykonywanego z nogami każda na innej podwieszanej linie ;p SZACUN!

Pomimo, że to chyba ja miałam największą frajdę na tym festynie, dzieci także bawiły się dobrze, skacząc na dmuchanych zamkach, łowiąc plastikowe ryby, malując buźki i wygrywając "cukiereczka", co totalnie uszczęśliwiło nagrodzoną wędkarkę Hannę. Drugie w kolejności wrażenie z tego dnia, to była krowa, która nie robiła "mu" ;p Szkoda tylko, że nie udało się jej nam wydoić.

No i jedzenie. Szkoda, że nie było czasu na dokładkę pysznego żurku i spróbowania innych dobroci, choć może to i dobrze, bo po moim zejściu z lin gnaliśmy już na grilla wspólnotowego, gdzie przesympatycznie spędziliśmy resztę dnia.

Chyba dobrnęłam do końca ;)